1
Wysiadam na lotnisku Ovda. Słońce razi moje ślepia. Nogi obleka dżinsowy materiał spodni, a stopy w skarpetkach i adidasach chcą się z nich czym prędzej uwolnić. Roztapiam się. Rozglądam się. Otacza mnie jedna wielka pustynia, w pobliżu same bazy wojskowe i poligony.
Jadę na północ, przez szybę autobusu widzę skały, piasek i góry. Myślę, że Izrael to specyficzny kraj, na pustyni, na absolutnym bezludziu, znajdują się przystanki autobusowe. Kto z nich korzysta – ta myśl nawiedzała mnie nie raz. Przecież mieszkają tu tylko Beduini.
Kolejna niesamowita rzecz, która mnie uderza, gdy zjeżdżam wzdłuż i wszerz to państwo o rozmiarach Podlasia, to różnorodny klimat. Suche pustynne powietrze z południa przeradza się w umiarkowaną temperaturę w Betlejem, gdzie spędzam trzy (dość chłodne) noce. Pas nadmorski to podobno domena klimatu śródziemnomorskiego, a Jardenit, symboliczne miejsce chrztu Jezusa, niesamowicie mnie urzeka, i nie chodzi tu wcale o jakikolwiek wymiar religijny, ale chyba o moje uwielbienie do wilgotnego powietrza, bo wzdłuż Jordanu, jak się potem dowiaduję, panuje klimat… tropikalny.
2
O wyjątkowości Izraela świadczy przede wszystkim to, że jest on Ziemią Obiecaną, Rajem Utraconym. To miejsce święte dla trzech wielkich monoteistycznych religii. Jest tu pustynia i żyzne gleby (choć podobno gleba na pustyni też jest żyzna, tylko nie ma deszczu, aby się o tym przekonać), dostęp do dwóch mórz plus Morze Martwe oraz Morze Galilejskie, czyli zbiorniki wodne niemające z morzem wiele wspólnego, poza nazwą. (Ok, Ok, Morze Martwe jest słone). Według dowcipu, żeby jednak uprzykrzyć Żydom życie, Bóg podarował im… sąsiadów.
Byłam w dwóch krajach sąsiednich i trzeba przyznać, że z powodu pieczątek w paszportach z Jordanii i Egiptu niektórzy turyści byli dość długo i namiętnie przepytywani na lotnisku, ja jednak miałam szczęście, trafił mi się sympatyczny pan, moja rozmowa przebiegła gładko i radośnie. Potem jeszcze uśmiechałam się i oznajmiłam, że kocham Izrael. To okazało się najwyraźniej słowem kluczem, bo moja walizka dla odmiany nie była tym razem otwierana. A podczas przekraczania granic: jordańsko-izraelskiej oraz izraelsko-egipskiej była, bo przewoziłam w niej błoto z Morza Martwego, co musiało wyglądać podejrzanie podczas skanowania. Generalnie przekraczanie granic zdecydowanie uświadomiło mi, jak bardzo fajną sprawą jest strefa Schengen.
Co do samego błota z Morza Martwego – jest ono oleiste, warto się nim nasmarować, bo pięknie napina i wygładza skórę, tylko lepiej zapomnieć tego dnia o depilacji, bo będzie piekło. Średnie zasolenie morza to prawie 30%. Zachłyśnięcie jego wodą grozi śmiercią. Morze Martwe, największa depresja świata, niestety znika corocznie nawet o 1,5 metra. To znaczy, że umrze pewnie jeszcze przede mną.
Widok na ten akwen jest piękny nie tylko z wijącej się drogi położonej wysoko nad jego poziomem, ale także z Masady – twierdzy, którą upodobał sobie Herod Wielki, ten okrutny król i namiestnik od rzezi niewiniątek. Herod najwyraźniej kochał pustynię, bo to na nią głównie roztaczał się widok z twierdzy, do której można się dostać koleją linową albo pieszo (wersja dla wytrwałych).
Swoje ręce Herod włożył także w budowę miasta portowego znanego jako Cezarea Nadmorska. Jest tu prawdziwe morze, bo Śródziemne, znajduje się tu także amfiteatr, hipodrom, akwedukt.
Wrócę jednak do granic, jest ich wiele w obrębie samego Izraela, mam na myśli rzecz jasna terytorium palestyńskie. Palestyna to nie jest zwarty obszar, to wysepki rozsiane w północnej części kraju Narodu wybranego. Wiele osiedli żydowskich i arabskich oddzielonych jest murami oraz zasiekami. I podobno mieszkają w nich, po obu stronach, osoby o dość fundamentalistycznych poglądach. Kwestia ta wydaje się dla mnie absolutnie nie do rozwiązania, mimo, że jeszcze za życia Jasira Arafata Izrael zaproponował, że odda Palestyńczykom 95% ziem (o ile mnie pamięć nie myli), do których roszczą sobie prawa. Palestyńczycy się jednak nie zgodzili, chcieli wszystko.
Izrael jest jednak otwartym krajem, w którym mieszka 1,5 miliona Arabów, nie wliczając w to mieszkańców Palestyny. I właśnie Arabowie z izraelskim obywatelstwem mogą przekraczać bez obaw dowolne granice. W Izraelu są całe palestyńskie miasta, na przykład: Betlejem, Jerycho itd. Aby móc wyjechać dalej, Palestyńczycy wylatują na przykład z lotnisk w Jordanii. I tam też coraz więcej ich emigruje.
Jerozolima jest podzielona, część zachodnią zamieszkują Żydzi, część wschodnia należy do Palestyńczyków. Pragną oni, by stała się ona kiedyś ich stolicą. Oficjalnie świat nie uznaje Jerozolimy nawet za stolicę samego Izraela, choć dla Żydów jest nią właśnie ona. Jerozolimy pilnują żołnierze z karabinami, których zastępy mija się, spacerując po mieście. Umundurowani Żydzi są bardzo przystojni, czego nie można powiedzieć o ortodoksach. W wojsku każdy obywatel Izraela płci męskiej spędza trzy lata, kobiety – dwa. Obowiązkowej służbie wojskowej sprzeciwiają się ortodoksi.
Wejście na Wzgórze Świątynne – tam, gdzie obecnie znajduje się słynna Kopuła na Skale, meczet widoczny na połowie pocztówek z Jerozolimy – poprzedzone jest przejściem przez bramki, gdzie skrupulatnie sprawdza się przyzwoitość stroju oraz zawartość toreb i plecaków. To tam stała również słynna Świątynia Jerozolimska, która została zburzona przez Rzymian w I wieku naszej ery. Jej pozostałością jest Ściana Płaczu, pod którą modlą się religijni Żydzi, a wszyscy wierzący w Boga wkładają w jej szczeliny karteczki z prośbami, które są dwa razy do roku wyjmowane i wywożone za miasto oraz zasypywane. Część męska Ściany jest oddzielona od damskiej drewnianym płotem. Obie płcie modlą się więc osobno.
Kliknij w zdjęcia, by obejrzeć je w powiększeniu.
3
Jak się okazuje – ceny w Jerozolimie są niższe niż w, nazwijmy to, centrach konsumpcji na pustyni czy zajazdach należących do kibuców. Są jednak wyższe niż w położonym nad Morzem Czerwonym Ejlacie. (Swoją drogą Ejlat, mimo że kurort, nie jest za urodziwy). Falafela (Boże, jakie to pyszne!) można zjeść za 5 dolarów (nad Morzem Martwym za 9) i napić się soku z granatu za 3. Izraelska waluta, czyli szekle, wcale nie jest potrzebna, ale można mieć niemal pewność, że w wielu miejscach przelicznik nie jest dla turysty korzystny. (Na granicy z Egiptem z odzyskiwanej przeze mnie opłaty wjazdowej z 32,5 dolara zrobiło się 100 szekli, czyli 25 dolarów). Cena za noc w pokoju dwuosobowym w trzygwiazdkowym hotelu w niezbyt urodziwej Tyberiadzie to 700 szekli (kurs szekla do złotówki to prawie 1:1). Samochód w Izraelu kosztuje podobno czterokrotnie więcej niż w Europie (sic!).
Na ulicach Jerozolimy i innych miast i miasteczek, gdzie aż się kurzy od turystów, handlarze to urodzeni poligloci, mówią w każdym możliwym języku świata, a jeden dolar okazuje się popularną jednostką płatniczą.
Ceny w Palestynie są oczywiście niższe niż w Izraelu, bo jest biedniejsza, a co za tym idzie – brudniejsza. Chrześcijańscy Arabowie, do których należy hotel w Betlejem, są szalenie sympatyczni, grzeczni i pomocni (aż za bardzo). Hotel jest czysty i bardzo ładny, ale wieczorami są problemy z wodą, czasami leci pod prysznicem zimna, czasami wcale. Na śniadanie serwuje się deser, ku mojemu zdziwieniu. Ale jedzenie jest absolutnie pyszne, zupa z żółtej soczewicy, a nawet zwykła jajecznica są fenomenalne. Tutejsi kucharze wkładają wiele miłości w przygotowane dania.
Żydzi zaś są powściągliwi, poprawnie mili, wydaje mi się, że wiele też zależy od tego, jakie ich przodkowie mają wspomnienia związane z Polakami. Jeśli ktoś ma w rodzinie Sprawiedliwego, myślę, że nie zaszkodzi się nim pochwalić. Trzeba bowiem pamiętać, że Żydzi z Izraela przyjeżdżają do Polski jak do wielkiego grobowca, miejsca rzezi ich przodków. Bo tak przecież jest, więc nie można się dziwić, gdy zrzednie im mina, gdy wypowiemy głośno, skąd jesteśmy, a co mi się samej zdarzyło w Tyberiadzie.
4
Gdy dojeżdżam nad Jezioro Galilejskie, określane tutaj także mianem morza, ziemia robi się żyzna, rolnictwo ma dla Izraela istotne znaczenie, co warto uświadomić wszystkim tym, którzy uważają, że Izrael to tylko banki i nieruchomości. W kraju tym rozwijają się też nowe technologie, ma on swój odpowiednik amerykańskiej Doliny Krzemowej na wybrzeżu Morza Śródziemnego. W Izraelu występują ponadto zasoby naturalne takie jak wapienie oraz fosforany wykorzystywane w rolnictwie. Cała Jerozolima zbudowana jest z kamienia. Izrael wie, jak ważna jest strefa wizualna, klomby, zielona trawa, czyste i zawsze wyposażone w papier i mydło toalety, dodatkowo bezpłatne, to duże plusy.
W Jordanii, gdzie góry śmieci walają się po ulicach, a papier toaletowy jest towarem deficytowym, nie jest już tak miło dla turysty. To biedny kraj, nikogo nie stać tu o dbanie o zieleń, jest tylko piach i domy. I śmieci, oczywiście. Stolica Jordanii – Amman jest dodatkowo nieprzyjemna, bo na ulicach nie ma zebry dla pieszych, nie ma nawet linii oddzielających pasy jezdni. Na rondzie każdy jedzie jak chce. Jest jednak tanio i całkiem czysto. Za tę samą kwotę co w Izraelu zrobię kilkukrotnie większe zakupy. Amman to miasto, gdzie rozkwita turystyka medyczna. Tutaj taniej zapłacimy za operacje, także plastyczne.
Jordania ma jednak dwa wielkie skarby, które sprawiają, że nie można jej pominąć, gdy chodzi o atrakcje turystyczne na Bliskim Wschodzie. Są to Dżerasz oraz Petra. To pierwsze to starożytne miasto założone prawdopodobnie przez samego Aleksandra Wielkiego. Świątynie, amfiteatr i ulice robią wrażenie. Jest piekielnie gorąco, niemal żadnego cienia, ale bardzo polecam. Czas umilają nam Arabowie grający na dudach. Dzieci, zamiast być w szkole (o co walczy królowa Rania), sprzedają gumy, pocztówki i inne magnesy. Petra zaś to starożytne miasto wykute w czerwonej skale, jest olbrzymie. Beduini sprzedają tu biżuterię, figurki, przyprawy, herbatę i całą masę innych rzeczy. Petrę można przejść pieszo lub wynająć konia, wielbłąda lub dorożkę. Ale nie ma sensu. Jest wiele cienia między skałami, a spacer po skalnym mieście w klapkach z lakierowanej skóry jest naprawdę przyjemny.
*
Wisienką na torcie jest snorkeling w Morzu Czerwonym po stronie egipskiej. Po tym powrót do polskiej rzeczywistości nie jest już taki łatwy. Z 36 stopni robi się 16. Jedzenie już tak nie smakuje, apetyt słabnie, szybko wracam do swojej wagi. Tylko opalenizna została i tęsknota za symulakrum i nie-miejscem, jakimi był hotel w egipskiej Tabie. To nie był mój ostatni raz na Bliskim Wschodzie. Nigdy tak mocno nie chciało mi się nie wracać.