Hej, pamiętasz pierwszą część wpisu? Dobrnęliśmy do sposobów, jak zacząć pozbywać się rzeczy. Dziś reszta rad, jak odchodzić od nadmiaru gratów. Jeśli przeraża Cię, że przejście na eksperymentalizm, mimo że zrobi dobrze planecie, zabije gospodarkę, to spokojnie. O tym jest dalsza część wpisu.
Eksperientalizm: mamy dość materializmu, chcemy powrotu do prostszego życia
3/4 aktywnych zawodowo Amerykanów w wieku od 25 do 49 lat życzy sobie, by nasze społeczeństwo wróciło do prostszego stylu życia i nie przywiązywało tak wielkiej wagi do sukcesu materialnego. To, że prowadzimy prostsze życie, nie musi wcale znaczyć, że wydajemy mniej, może po prostu bardziej efektywnie i jakościowo spędzamy zaoszczędzony czas, bo po prostu kupujemy rzeczy bardziej EKO, bardziej jakościowe i bardziej świadomie. Dbamy też o nabyte przedmioty, by służyły nam dłużej.
Jakość, nie ilość – to podejście postmaterialistów.
Czy wiesz, że przed rewolucją przemysłową – jak obliczyła historyczka Eve Fisher – koszula warta była dzisiejsze… 2 tysiące funtów? Dziś biedne dzieci z Azji szyją przez całe życie jeden rękaw Twojej koszulki za 50 złotych.
Kupujmy więc mniej, a jeśli już musimy kupić, zainwestujmy w lepszą jakość.
Nawet jako minimaliści jesteśmy w stanie wspierać gospodarkę, bo mimo że kupujemy mniej, kupujemy lepsze jakościowo rzeczy. Zatem podatek w odpowiedniej wysokości trafia do państwa. Wymiana kilku gównianych rzeczy na jedną porządną, a podatek sumarycznie wychodzi ten sam.
Załóżmy, że pragniemy mieć własny ogródek, w którym chcemy uprawiać warzywa i owoce. Własna uprawa to oznaka jakości. Ale wcale nie ograniczamy konsumpcji, bo nawóz trzeba kupić, grządkę podlać. A więc nie martwmy się o PKB, gdy zachce nam się wejść na drogę eksperientalisty. Jak pisze autor książki – pamiętajmy, by nie jechać tą trasą, która ma 5 pasów ruchu, tylko dreptać sobie tą samą trasą w tym kierunku, co reszta, ale we własnym tempie. Nie spieszmy się nigdzie.
To pocieszające, że zetki już to czują.
Właśnie teraz odchodzimy od tej chorej postawy, żeby ciężko pracować, aby kupować dużo rzeczy i potem wyrzucać je bez żalu. O ile nasi rodzice zaharowywali się, o tyle gros milenialsów przeszło przez etap korpo, aby odnaleźć się w bardziej zen-biznesach, o tyle zetki wiedzą to już na starcie. Szacun!
Jakości życia po prostu nie powinno się mierzyć posiadanymi pieniędzmi. Można pracować mniej, posiadać mniej, a być bardziej szczęśliwym. Na co dowodem chyba są całe masy gwiazd. Mają wszystko. Wygląd, sławę, uwielbienie publiki, pieniądze. No właśnie – wszystko, a więc depresję i uzależnienia mają też.
Czy wiesz, że w epoce kamienia łupanego kobieta pracowała po 20 godzin tygodniowo? Dokładnie tyle zajmowało jej zebranie jadalnych roślin. Zetki już wiedzą, że ważniejsza jest jakość życia niż jakość przedmiotów, choć – oczywiście – jakość przedmiotów oznacza też, że będziemy z nich dłużej korzystać. A to jest bardzo ważne!
Teraz, kiedy wszystko postarza się celowo, np. elektronikę – to jest jakiś koszmar. A nawet jak elektronika śmiga, to nadal to się komuś tam u góry drabiny nie podoba… Nie mogę korzystać z iPada, który ma 10 lat. Nie mogę też już korzystać z 6-letniego iPhona za bardzo, bo już aplikacje nie są na tak starym sprzęcie aktualizowane. Cholera jasna!
Pierwsza część wpisu: Rzeczozmęczenie, czyli podejście „kupuj mniej, doświadczaj więcej” jako szansa na szczęśliwe życie?
Kiedy zakup rzeczy jest zakupem doświadczenia
Chcę, żeby to wybrzmiało: nie ma nic złego w umiarkowanym kupowaniu. Wszystko jednak zależy od intencji. Jeżeli kupujemy daną rzecz, żeby czegoś doświadczyć, to stanowi ona dobro eksperymentalne. Tak, daje nam doświadczenia, a nie jest dobrym samym w sobie.
Jeżeli chcemy być szczęśliwi – jak uważa autor książki – to swoje pieniądze, czas i energię powinniśmy przeznaczać właśnie na doświadczenia, a nie na przedmioty, a jeżeli na przedmioty to na takie, które dają nam właśnie doświadczenia. Przykład? Narty! Teraz już rozumiesz, o co w tym chodzi? Chociaż… wcale tak naprawdę nie musimy mieć nart na własność, bo przecież możemy je wypożyczyć…
Dlaczego doświadczenia są lepsze?
To, co dobre w doświadczeniach, to fakt, że są trudniejsze do porównywania niż przedmioty. Bo moje doświadczenie nie jest czyimś doświadczeniem. Często też doświadczenia postrzegane są jako część naszej tożsamości, dlatego warto je zdobywać. Dzięki nim zbliżamy się do innych, stajemy się bardziej zwierzętami stadnymi. Przykład? Dwóch biwakowiczów prędzej się sobą zakumpluje niż dwóch właścicieli beemki. A poza tym doświadczenia sprawiają, że wydajemy się ciekawymi rozmówcami. Lubi się ludzi takich, którzy o swoich przeżyciach opowiadają bardziej niż o przedmiotach, które nabyli.
Nawet złe doświadczenia są… dobre!
Jak przekonuje autor „Rzeczozmęczenia”, nawet beznadziejne doświadczenia są nam potrzebne. Dajmy na to takie z wakacji, kiedy np. ciągle lało. Sprawiają, że pamiętamy je długo, a gdy je wspominamy z perspektywy czasu, to nierzadko z uśmiechem na ustach. Ostatnio mój pies rzucił się w pogoń za łosiem. A ja za psem. Gdy straciłam go z pola widzenia, byłam niemal pewna, że już się nie znajdzie. Kilka minut darcia ryja i w końcu wyłonił się na horyzoncie. Mimo strachu, jakiego się najadłam, mam teraz historyjkę do opowiadania. Mój Jędrek to nie pies na baby, ale na łosie. Hłe, hłe.
Social media zmieniły zasady gry
To sociale dokładają swoją dużą cegłę do tego, że przerzucamy się z przedmiotów na doświadczenia. Oczywiście, zanim nastała era social mediów, łatwiej było nam się obnosić z przedmiotami materialnymi. Ludzie widzieli nas w pracy, w knajpie, na ulicy.
Ale skąd ludzie, których mijamy na ulicy lub znajomi, którym jeszcze nie opowiedzieliśmy, mają wiedzieć o tym, że byliśmy na nartach? Teraz są social media, dzięki nim w czasie rzeczywistym wrzucamy relacje z wakacji na Filipinach albo z koncertu w filharmonii.
A nie, jest jeden wyjątek! Dawniej i zresztą nadal takim niemym sygnałem właśnie odbytych wakacji wydaje się opalenizna. To widać od razu. Stąd właśnie zawsze mnie wkurza, jak ktoś mówi: „o, byłaś na wakacjach, ale się nie opaliłaś”. No a co ja muszę innym pokazywać, że byłam na urlopie i niszczyć sobie jeszcze do tego skórę?!
Przechodzimy z nabywania rzeczy do nabywania doświadczeń
Coraz więcej wydajemy na doświadczenia: na turystykę, usługi finansowe, opiekę zdrowotną, edukację, rozrywkę. Czyli takie sektory gospodarki wytwarzające dobra niematerialne. Spada zresztą już sprzedaż dóbr materialnych typu samochody, ubrania. Więc luksus dziś to już nie jest tylko posiadanie, ale styl bycia. Czyli po prostu byłam tam, bywam tam. Postawa być, przeżyć, doświadczyć, nie mieć.
Dziś wysoki status to nie tylko pieniądze.
Ludzie, którzy mają wyższy status społeczny, nie tylko są zamożniejsi… Oni są też częściej zapraszani na imprezki, inni głośniej śmieją się z ich żartów i oczywiście ich partner jest bardziej atrakcyjny niż reszta społeczeństwa.
Nagrodą za sukces w naszym życiu nie musi być wcale droga torebka czy samochód. Za sprawą social mediów znowu zaczynamy rywalizować o status, tylko w inny sposób. Nie masz takiego wrażenia, że Twoi znajomi żyją w takim pięknym wystylizowanym życiu, jak oglądasz ich sociale? I to sprawia, że ludzie mają lęki, depresję, o czym pisze się od lat. To niestety jedna z ciemnych stron social mediów obok uzależniających wyrzutów dopaminy. Można więc się uzależnić od obnoszenia się od doświadczeń i to niestety nie jest fajne. Chodzi o to, żebyśmy po prostu zdobywali doświadczenia nie po to, żeby komuś pokazać, gdzie byliśmy i co robiliśmy, tylko po to, żebyśmy sami się dobrze czuli ze sobą.
Mam koleżankę, która twierdzi, że kupowała torebki Michaela Korsa tylko dlatego, że wypadało takie mieć w towarzystwie. Nie można traktować także doświadczeń jako coś do odhaczenia i do chwalenia się. Nie robić tego po to, żeby tylko się pochwalić lub wywrzeć wrażenie na innych. Robienie zdjęć na koncercie to łapanie chwili dla kogoś, żeby mu się pochwalić, jak przekonuje autor książki.
Zatem wszystko to kwestia motywacji. Trzeba mieć po prostu tę wewnętrzną, zarówno przy nabywaniu rzeczy, jak i zdobywaniu doświadczeń. Czyli: chcę tę torebkę, bo ma uniwersalny kolor, będzie im pasować do wszystkiego. Ponieważ jest dobrej jakości, przetrwa lata, więc suma summarum (zgodnie z powiedzeniem „nie stać mnie na tanie rzeczy”) będzie opłacało mi się ją nabyć.
Gospodarka doznań
Jeszcze w poprzednim wieku B. Joseph Pine II i James H. Gilmore ukuli pojęcie gospodarki doznań (experience economy). I postawili taką tezę, że gospodarka doznań to kolejny po gospodarce agrarnej, przemysłowej i usługowej etap ewolucji kapitalizmu. W zachodnim świecie ten sektor gospodarki rozwija się szybciej.
Ale na czym ona polega? Jak kupujesz ziemniaka, z którego gotujesz obiad, to po prostu kupujesz rzecz. Gdy jednak idziesz do knajpy na obiad, to Twój portfel zasila sektor usługowy. Ale jak już idziesz na jakieś wydarzenie, gdzie motorówka zabiera Cię na środek jakiegoś jeziora i tam na tej wyspie wpierdzielasz tego ziemniaka ugotowanego na kolację, to już masz do czynienia z gospodarką doznań właśnie.
Istnieją już firmy, które specjalizują się w doznaniach. Np. Secret Cinema to bardzo fajny koncept, gdzie zanurzasz się w akcję filmu, jeszcze zanim ten film się zacznie. Mówią, że to kino zarobiło więcej niż londyński Imax. Ludzie wydają po 50 funtów za obejrzenie filmu (dane z książki wydanej około dekady temu, a więc biorąc pod uwagę inflację, to naprawdę nietania zabawa).
Coraz częściej zaczynamy wypożyczać przedmioty. Cały Uber, Airbnb się od tego przecież wzięły. Podobno jeden wspólnie użytkowany samochód powoduje zniknięcie z dróg 13 samochodów użytkowanych indywidualnie. A Airbnb ułatwia dodatkowo poznawanie innych ludzi. Same plusy.
Ciekawostka: PKB nigdy nie powinno być miernikiem naszego szczęścia, wiele osób już to od lat zauważa. Bo to, że ludzie są bogaci, nie znaczy, że są szczęśliwi. Od 2010 roku Francja mierzy dobrostan swoich obywateli. Więc nie tylko ekonomiści tutaj się liczą, ale ostatnio także psychologowie.
Kraje rozwijające się i nie-ekologia nabywania
My tu możemy sobie gadać o szczęściu, ale w międzyczasie do naszego konsumpcyjnego świata już dołączają Indie, Brazylia, Indonezja, Wietnam, Nigeria, które będą coraz więcej konsumować, bo po prostu będą mieć na to kasę. Jasne, my też nadganialiśmy Zachód po pokazaniu środkowego palca komunie w 1989 roku. Ale cholera – wtedy nas tylu na tym świecie nie było! Chiny i Indie trują planetę, bo dynamicznie się rozwijają, ale trzeba uczciwie przyznać, że Chiny inwestują też dużo w zieloną energię. Dziś niestety inne liczne w ludność kraje ustawiają się w konsumpcyjnej kolejce, a przez to coraz bardziej kurczą się zasoby naszej planety. Czy wiesz, że w 1976 roku w Chinach nie było nawet 10 agencji reklamowych, w 2012 już 377000?
Chiny jednak powoli wchodzą na eksperientalistyczną drogę. W porównaniu z rokiem 1990 sytuacja materialna przeciętnego Chińczyka jest czterokrotnie lepsza, ale od tego czasu nie wzrosło poczucie jego szczęścia. W samych Chinach sektor usług luksusowych rośnie o 25% szybciej niż sektor dóbr luksusowych.
Chcę całego życia!
Dziś nowymi pieniędzmi jest sens życia, jak powiedziała felietonistka „Harvard Business Review” Tammy Ericsson. Ludzie i środowisko muszą być ważni nie mniej niż czynniki finansowe. (Kłania się ultramodne ESG, które jest teraz must have w każdej szanującej się firmie).
Skoro idziemy w temat doświadczeń i jakości życia, to będziemy chcieli mniej czasu spędzać w pracy, aby przeznaczać go więcej na wypoczynek. Możemy wynajmować pokoje w naszych domach albo przestrzeń w garażu, żeby dorobić. Mieć mniejsze domy, ale lepsze relacje jakościowe z ludźmi. Takie zrównoważone życie zgodnie z naturą – to stanowi dziś nasz cel. Ostatecznie, jak powiedział dziadek autora książki, wspomnienia przetrwają dłużej niż marzenia.
PS Jest taki film z 1985 roku – „Miliony Brewstera”, którego główny bohater musi wydać 30 mln dolarów w ciągu miesiąca, nie kupując żadnych dóbr materialnych. Trudne. Ale… challenge accepted!
Grafika z freepic