Paryż jest podobno ekstra. Prawie każdy marzy, by tu przyjechać. Zwłaszcza alkoholicy. Bo tutaj – „degustując” wino codziennie – nie będą się czuć nieswojo 😉 Wino dla pijaków, tzw. jabole i inne upstrzone owocami wina są we Francji na porządku dziennym. Sama oszalałam na punkcie różowego wina z marakują. (Albo szaleję po nim. Czy jakoś tak).
Zapraszam po szalonej jeździe po Paryżu – to już mój 11. raz. Nigdy nie będzie mi dość!
Bezcenne wspomnienia, a ceny?
Paryż jest drogi – powie każdy turysta. Owszem, ale bez przesady. W japońskiej knajpce jadłam ostatnio ramen, które zostało opisane w menu jako lamen (myślałam, że to nazwa dania), a ja głupia dopiero po fakcie przypomniałam sobie, że japończcy mylą R z L. W każdym razie zamiast suchych nudli dostałam japoński rodzaj rosołu, czyli ramen.
Wracając jednak do głównego tematu – za 7 euro zjadłam ramen naprawdę sporych rozmiarów. Za tę samą cenę i więcej można zjeść także jedno miniciastko w ekskluzywnej sieci cukierni nazwanych moim imieniem 😀
Jednorazówka na metro w ramach samego Paryża (nie aglomeracji) kosztuje 1.70 euro. Dużo, ale ja i tak jeżdżę na gapę 😉 Kartki pocztowe, które dotychczas wysłałam, bardzo się spodobały. Cieszę się, bo kupiłam je na promocji (40-50 centów za sztukę).
Po dwóch tygodniach siedzenia pod Paryżem stwierdziłam, że czas na (window)shopping. Niestety nasza eskapada zakupowa po ekskluzywnej galerii Lafayette skończyła się zakupami w sklepie ze słodyczami za 1 euro na Gare de Lyon (dworcu).
Paryż – miasto zakochanych i ulicznic
Sexshopy w rejonie Pigalle nie są tak liberalne jak te w Tokio. Nie można dotykać asortymentu ani cykać fotek. W japońskiej stolicy bawiłyśmy się z Amerykanką sztucznymi waginami, tutaj dostałam reprymendę, gdy chciałam sfotografować robotnika i „jego narzędzie”. Przy okazji oszacowałam wielkość narzędzia mojego eks-przyjaciela 😉
Odwiedziłam także lasek buloński. (Mam szacunek do najstarszego zawodu świata, bo jest to w pewnych sytuacjach wyjście uczciwsze niż małżeństwo). Tańczące i krzyczące panie wyglądały na odurzone nie tylko miłością. Rozmawiałam z panami, którzy je obserwowali. Siostrze i jej chłopakowi nie spodobało się to. Wyrwali mnie z konwersacji i oświadczyli, że mam „szlaban na dziwki”. A ja tylko przyszłam zapytać alfonsów o pracę… 😉
Kłizin ę ą
Dumą narodową Francuzów jest ich kuchnia. Niestety od 2 tygodni nie uraczyłam tutaj prawdziwej francuskiej kuchni. Dotychczas w dużej mierze z inicjatywy wujka Francuza objadałam się chińską, japońską, meksykańską. Byłam też w barze hinduskim, a w przyszłym tygodniu idziemy do restauracji portugalskiej.
Poza tym kuchnia francuska przepadła w zderzeniu z gotowymi produktami. Kupuje się gotowe zestawy, miesza i wszystko już gotowe. Niedługo więc i sami Francuzi, w ślad za Amerykanami, będą na śniadanie zamiast mleka pić Coca-Colę…
Wariaci są wszędzie (to my)
Paryż to niewątpliwie miasto świrów. (O matko, ja tu naprawdę pasuję!). Przed jednym już uciekałam w metrze. Codziennie ktoś mnie zaczepia, przestałam więc nawet reagować i z „Je ne comprends pas” przeszłam na „Nie rozumiem”, ale ludziom wiecznie coś chcącym ode mnie to nie przeszkadza i odpowiadają mi: „Do you speak english?”.
Jeden pan na przykład wlepiał wzrok we mnie, namiętnie dłubiąc sobie w nosie. Kiedy indziej w metrze chłopiec, przy matce, bez żenady, grzebał sobie najpierw jedną, a potem już zamaszyście dwiema rękoma w spodniach. Nie mogłam opanować śmiechu. Musiałam wyjść.
Czuję się tu totalnie swojsko. Ile lepiej pod tym względem niż w Polsce. Nikt nikogo nie wytyka palcem. Przy 20 stopniach na plusie ludzie noszą klapki, buty zimowe, kurtki zimowe, czapki oraz krótkie spodenki i t-shirty. Jest luzacko. Każdy nosi się jak chce. (Oczywista najgorzej noszą się turyści). Trochę tego luzu przydałoby się też w Polsce. Doprawdy nie wiem zatem, jak można twierdzić, że Paryż jest szykowny i sztywny. Bzdura.
Dzisiaj pojechaliśmy do sąsiedniego miasteczka. W drodze do Chińczyka Aleks z Ilanem (6 lat) dzielą słuchawki od mp3. Damian oznajmia z dumą: „Ilan już słucha metalu”. Potem Ilan już w chińskiej knajpce pyta na głos: „Dlaczego Chińczycy mają inne twarze niż my?”…
Na koniec wracamy na 2 auta i nagle auto Oliviera jadące tuż przed nami zaczyna się cofać, cofamy się więc i my oraz samochody za nami. Cofa się cała ulica. Ludzie wychodzą z kebabów i patrzą się na rząd cofających się aut. Okazuje się, że samochód przed Olivierem, za którym ślepo jechały wszystkie inne, także i my, zatrzymał się, gdy dojechał do słupka na środku brukowanej ulicy, ustawionego, aby nie wjeżdżać na teren starego miasta. Słupek było widać, zanim skręciło się w uliczkę… Co za gamoń.
Generalnie życie z tą rodziną, tutaj, pod Paryżem, jest jak serial „Zwariowany świat Malcolma”, który dzieciaki tutaj oglądają nałogowo.
Kocham Cię, Paryżu!
W Paryżu jestem już 11. raz, jeżdżę tu od 17 lat. Znam to miasto lepiej niż Warszawę. Pierwszy raz jednak zaczęłam je schodzić na piechotę w ramach oszczędzania na biletach na metro. (W praktyce nie kupuję ich prawie wcale).
Już dawno odkryłam, że powierzchnia tego miasta jest 5-krotnie mniejsza niż Wawy, ale dopiero teraz przekonałam się, że wszystkie najważniejsze atrakcje w centralnej części miasta można obejść na piechotę w jeden dzień. (Oczywiście chodząc szybkim warszawskim tempem i nie pozostawiając sobie czasu na kontemplację).