Podobno handel narkotykami daje bajeczne pieniądze. Dlaczego więc dilerzy cracku ciągle mieszkają u mamy?
Kokaina dla ludu
Pewien doktorant socjologii z Uniwersytetu Chicagowskiego chodził po biedniejszych dzielnicach miasta i rozmawiał z młodzieżą. W ten sposób wśród mieszkańców blokowisk poznał dilerów cracku – dziadostwa, które jest tańszą formą kokainy. Crack znalazł wielkie powodzenie wśród ludzi o mniej zasobnych portfelach niż ci noszący białe kołnierzyki czy czarne ramoneski. Kokaina bowiem dotychczas dawała piękny haj finansistom czy gwiazdom rocka. Tańszy crack – czyli kokę dla ludu – palili zaś głównie czarnoskórzy. Dilerzy również byli Afroamerykanami. Niekiedy żartowali, że dzięki temu, że sprzedają crack swoim, wszystkie pieniądze zostają w czarnej społeczności…
W gangu jak McDonaldzie…
Doktorant wniknął w towarzystwo i dowiedział się, że dilerzy sprzedający crack należą do dobrze zorganizowanych gangów, które – co ciekawe – strukturą przypominają… McDonald’s. Jak tłumaczy to Levitt, podobieństwo to jest kopią korporacyjnego myślenia tatusiów z białych przedmieść. Białe dzieciaki z kolei kopiowały kulturę czarnoskórych raperów z getta. Wszyscy się nawzajem inspirowali i nadal to robią. Nawet w takim biznesie jak handel dragami.
Ogólnie struktura gangu wyglądała następująco: zarząd składający się z 20 członków, podlegający im gość na danym terenie, który płacił zarządowi 20% swoich dochodów za prawo do sprzedawania w tym właśnie rejonie. Pod nim znajdowali się:
- egzekutor zapewniający bezpieczeństwo,
- skarbnik odpowiedzialny za finanse,
- goniec od transportu narkotyków.
Najniższe miejsce w hierarchii zajmowały dziesiątki piechurów, czyli ulicznych sprzedawców cracku, którzy zarabiali 3,3 dolara na godzinę.
Dilerzy narkotyków i ich awans społeczny
Każdy z tych chłopaków chciał w przyszłości wspiąć się wyżej po drabinie. Mimo że praca na ulicy, narażanie się na strzelaniny z innymi gangami czy pojmanie przez policję brzmią nieciekawie, to jednak zajęcie to było marzeniem dla wielu dzieciaków.
Dlaczego? Jak było się chłopakiem z biednej, niewykształconej rodziny, „praca” w gangu była jedyna szansą „rozwoju”, dawała opcję awansu, zarabiania kupy forsy. Dlatego około 30 lat temu w południowym Chicago było więcej chętnych do handlowania crackiem niż wolnych rogów na ulicy…
Gang dbał o swoich. Jego członkowie mieli zapewniony pochówek na jego koszt i rentę dla rodziny w wypadku śmierci jednego z nich.
Mimo biedy ulicznych dilerów, którzy ze względów finansowych nadal mieszkali z rodzicami, na szczycie piramidy zarabiało się bardzo dobrze. Cholernie dobrze, bo nawet 500 000 dolarów rocznie – to o tym biznesie wie każdy dzieciak. Czego może jednak nie wiedzieć? Że ci mężczyźni, choć mieli po kilka domów, samochodów i kobiet, nie mogli do końca czuć się królami życia… co trzeci z tych wysoko postawionych lądował w końcu w kiciu.
Wszystko ma swoją cenę
Crack bardzo zniszczył czarnoskórą społeczność w USA. Ledwo co Afroamerykanie otrzymali prawa – a co za tym idzie – wreszcie lepsze warunki traktowania, a tu nagle pojawił się crack, który wszystko zepsuł. Kiedy narkotyk zaczął tracić na popularności, rozpętały się wojny cenowe. Za niskie stawki na szczęście było już mniej osób skłonnych ryzykować życiem… Amen.
*Cała historia została opisana we „Freakonomii”. Inny wpis po lekturze tej książki znajdziesz TUTAJ.