Zabieram Cię do miejsca, gdzie panowie oddają mocz do pisuarów w kształcie kobiecych ust, klimatyzatory chłodzą powietrze na… zewnątrz, a dmuchany tęczowy jednorożec – symbol gejostwa – dumnie pręży się na plaży w środku konserwatywnego muzułmańskiego kraju…
Szczypta narzekania na początek
Jak przystało na obywatelkę Polki, zacznę od narzekania. Cóż, narodowość zobowiązuje 😉 Jeszcze kilka lat temu linie lotnicze Emirates kojarzyły się z jakością. To takie fancy było się nimi przelecieć (albo jakąś ich stewardessę 😉 – tak, nieśmieszny suchar). Niestety teraz tak nie jest. Poleciałam nimi o te parę lat za późno. To typowe linie, na które w klasie ekonomicznej można zabrać wyłącznie 20-kilogramową walizkę i 7-kilogramowy bagaż podręczny. Laptop? Torebka na dokumenty? Nie ma mowy. To wszystko ma się zmieścić w limicie 7 kilogramów.
Już na pokładzie, gdy rozkładam mój pulpit, odkrywam, że cały zalano czerwonym winem. Steward przynosi ścierkę, ale zabieram mu ją, gdy orientuję, że ja sama to lepiej wyczyszczę… Proszę o herbatę, nikt nie przynosi. Olewka. Mokre ściereczki – które nigdy nie wiem do czego właściwie mają służyć, bo ręce wolę umyć mydłem w toalecie – cuchną szmatą. Na szczęście jedzenie jest OK, choć to podobno też już nie to co kiedyś.
Najbardziej chyba mi się podoba to, że na ekranie wyświetlają się przydatne informacje, jak np.: rozciągaj się, chodź po samolocie (sic!), rozluźnij krawat, załóż okulary zamiast soczewek, bo to lepsze dla Twoich oczu w suchym powietrzu samolotu, w związku z tym używaj też kremu nawilżającego, pij dużo wody. Na plus jest to, że załoga mówi piękną angielszczyzną… Cóż, większość obsługi pochodzi z Wielkiej Brytanii.
W abai i szpilkach do klubu
Ląduję tuż przed północą. Wychodzę z dżinsach i zabija mnie podmuch gorącego powietrza jak z rury wydechowej. Jest też parno. O rany. Zapowiada się ciekawie… Pierwszy pokój hotelowy to właściwie nie pokój, ale apartament. Rano, po pobudce, wychodzę na balkon. Odkrywam beżowo-szary świat. Żadnej zieleni. Gdzieniegdzie tylko baseny na dachach. Niebo też zabija szarością. O matko, ale tu depresyjnie. Btw. Dubaj to jeden wielki plac budowy.
Znajduję się w dzielnicy Deira, blisko lotniska – zamieszkanej przez Hindusów, którzy podobno stanowią połowę mieszkańców tego kraju. Pracują głównie jako taksówkarze i ciecie. Deira to slums na slumsie (jak na tutejsze standardy). Gorące powietrze (ponad 40 stopni) wieje mi w prosto w oczy, tak że bolą.
Chodzimy po okolicy w poszukiwaniu abai, bo zdaniem kolegi będę jej potrzebować, by przemieszczać się taksówkami pomiędzy jednym klubem a drugim. Kolega mieszka w konserwatywnym emiracie, Dubaj jest bardziej liberalny i jak się dowiaduję później, ten zakup absolutnie okazuje się zbędny. (Ale abaję do szpilek przywdziewam i strzelam sobie focię). Tutaj przecież w klubach – jak w warszawskim Na lato – można dumnie wywalić na wierzch damskie atrybuty. Śmiem twierdzić, że przy niektórych turystkach dziwki są ubrane dość skromnie.
Potem zmieniamy hotel. Z basenu na dachu roztacza się widok na apartamentowce zanurzone w zieleni, a w samym pokoju mamy fotel z funkcją masażu, który jest po prostu rewelacyjny! Masujemy się wszyscy po kolei – ja, kolega i chłopak siostry, który przyjeżdża wieczorem, by pojechać z nami na imprezę.
Wcześniej bifor w kompleksie restauracji przy hotelu. Pijemy na zewnątrz, nasze ciała chłodzą klimatyzatory na świeżym powietrzu. Tutaj nawet przystanki autobusowe są klimatyzowane. Potem odwiedzamy także jeden lokal… typowy kurwidołek, wypełniony Azjatkami do towarzystwa… Ale trzeba przyznać, że wyglądają hot. Nie to co te w Cavallim, do którego zaraz pójdziemy.
W radiu i klubach leci rewelacyjna klubowa muzyka. Zwłaszcza w Cavalli Club, gdzie tancerki tańczą w klatce ubrane w pióra lub bujają się na podwieszonych wysoko huśtawkach. Słyszałam, że tłum szybko się zagęszcza i szybko znika, gdzieś w okolicach 1.00, wtedy bowiem wszystkie panie (w tym te do towarzystwa) wędrują wraz z panami do ich apartamentów czy hoteli… My wychodzimy niewiele później, jak impreza ma się jeszcze w najlepsze.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dubai and other Emirates
Z kolei w Cirque Le Soir po wejściu witają mnie… karły przebrane za cyrkowców, co w moim odczuciu jest niesmaczne, poniżające wobec nich. W środku odkrywamy złotą toaletę oraz pisuary w kształcie kobiecych ust. Tutaj znajduje się też osobliwa zabawka – można dzięki niej odbić nasze ciała. Z jednej strony wgłębiamy swoje kształty, z drugiej widzimy, jak zostają odbite. Panowie poprawiają odbicie małych srebrnych pręcików w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się ich przyrodzenie…
Rany, jak ja kocham pustynię!
Następnego dnia jedziemy na pustynię – cała nasza trójka. Lądujemy w Szardży – najbardziej konserwatywnym emiracie, gdzie w pełni przestrzega się prawa szariatu. A ja mam na sobie spódnicę do kolan i bluzkę z rozcięciem nad pępkiem. Tak, nie powiedziano mi dokąd dokładnie jedziemy… Na stacji benzynowej wiatr zawiewa mi tę pierwszą do góry i ukazuje filipińskim pracownikom moje majtki. Mam nadzieję, że chociaż przywdziałam wyjściowe 😉 . Niestety nie możemy nic przekąsić w Subwayu na stacji, bo wszyscy właśnie się modlą… Przez najbliższą godzinę. Tak więc jedziemy dalej.
Rozkoszuję się pustynią. Uwielbiam. Po prostu uwielbiam. Chcę nawet zrobić zdjęcia wylegującym się wielbłądom, ale właśnie idzie jakiś miejscowy. Koledzy zabraniają wyjść mi tak ubranej z auta… Tylko gdy jesteśmy sami na pustyni, strzelam sobie sesję zdjęciową.
W drodze powrotnej zajeżdżamy na stację. Filipińczyk już mnie poznaje, uśmiecha się i macha do mnie. Wchodzimy do Subwaya, jestem w nim jedyną kobietą, która pokazuje ciało i całą twarz. Dopiero gdy wpadają inne turystyki, ubrane na zachodnią modłę, rozluźniam się, pałaszując fastfood.
W tym pustynnym klimacie auta mają naturalne jasne kolory, dominuje biel i beż. Europejskie marki często się psują, bo uszczelki nie dają rady w tym słońcu. Dlatego najwięcej jeździ tu japońskich Toyot i Nissanów.
Kolejny hotel to Dukes, który znajduje się już w typowo turystycznej destynacji – na jednej ze sztucznie usypanych wysp w kształcie palm. Toalety dla kobiet opisane są Dutches, dla mężczyzn – Dukes. Moja copywriterska dusza docenia takie zagrania. Obsługa – tak jak wszędzie tutaj – zwraca się per sir, per madame, tak jak na południu Stanów.
Wieczorem idziemy do restauracji w Dubai Marina. Znajduje się na tarasie. Jemy na zewnątrz z widokiem na całą marinę. Nie brakuje tankujących Brytyjek (no tak, paliwo tu tanie 😉 ), które już o 23.00 (no dobra, nie wiem, czy tak punktualnie 😉 ) są w stanie wskazującym na najwyższy czas, by udać się do domu… Z innych nacji jest tu też trochę Francuzów i Rosjan.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Uwiódł mnie Bliski Wschód
W nocy tak gorąco jak w dzień
Budzimy się późno. Po 11.00 nie ma już śniadania. Czekamy więc na menu lunchowe do 13.00. Potem jedziemy na plażę Jumeirah z widokiem na słynny 7-gwiazdkowy hotel w kształcie żagla, gdzie prężące się od 2 godzin laski robią sobie sexy sesję zdjęciową, którą prześlą na Snapchata starych pierdzieli 😉 . Następnie jemy jakieś ścierwo w knajpce obok plaży. Za samą herbatę kasują mnie 24 dirhamy (przelicznik 1 do 1). Mówię sobie: oby była duża. Ale nie jest.
Następnie jedziemy do Abu Dhabi. Wieczorem chodzę po wielkim meczecie. Na coś przydała się moja własna osobista abaja, nie muszę jej wypożyczać. Meczet wydaje się ogromny (podobno mieści 40 000 osób), sam spacer po nim szybkim tempem zajmuje mi 3 kwadranse. Pływam pod poliestrową abają, mimo że jest dobrze po 20.00. Tak, w Emiratach noc okazuje się tak samo gorąca jak dzień. Ale ja to kocham. Po to tu przyjechałam. Wolę się porządnie spocić niż porządnie zmarznąć. (A mój sąsiad z kolei woli byle jak poleżeć niż porządnie popracować 😉 ).
W drodze powrotnej zahaczamy o jedzenie i pyszny sok z mango u Libańczyka. Potem kolega bierze browar w naszym hotelu i udajemy się na spacer do mariny. W drodze powrotnej kolejny hotel i kolejny browar. Twierdzi, że co jak co, ale na browara nigdy sobie nie żałuje. A jego zdaniem najlepsze na kaca jest piwo rano, później jakaś sałatka i znowu piwo. I choć zwykle o 19.00 człowiek stwierdza, że nie, dzisiaj już pić nie będzie, to ponownie sięga po browar o 21.00.
Ogólnie śniadania w hotelach są drogie – stwierdza – lepiej zjeść na mieście, bo jeszcze na piwo starczy. Na koncert Carla Coxa za 500 dirhamów by nie poszedł. Lepiej kupić dobrą łychę, a muzyki posłuchać z YouTube’a.
JEŚLI PODOBA CI SIĘ WPIS, PODZIEL SIĘ NIM W MEDIACH SPOŁECZNOŚCIOWYCH
Sandy weather
Następnego dnia od rana mamy tzw. sandy weather. Piasek sypie w oczy, taka burza piaskowa. Jedziemy autostradą i widać tylko piach fruwający w powietrzu. Widoczność praktycznie żadna. Jak we mgle. Piaskowej.
Wybieram się do Emirates Palace, gdzie szejk podejmuje ważnych gości. Można zjeść tu lody ze złotem czy napić się z tym kruszcem kawy. Ja ani tego, ani tego nie tykam, więc snuję się po hotelu w poszukiwaniu tego, czym się ludzie tu zachwycają. Nie znajduję, bo nie ma czym. Pierwszy lepszy prawdziwy pałac w Europie wygląda bardziej bogato.
Następnie biorę taksówkę i udaję się na souk z dywanami. Spędzam tam około godziny. Wychodzę z dywanem… jak do modlitw, ale zanim to zrobię, każę sobie zaparzyć herbaty, a potem zamówić taksówkę. Czyni to na prośbę starszego Afgańczyka młodszy, który pod przykrywką ciemnej karnacji rumieni się i przeprasza, że nie mówi po angielsku. Słodziak!
Siedzę w klimatyzowanym boksie na bazarze i targuję się z Afgańczykami. Następnie przychodzi kobieta, cała zakwefiona. Rozmawia z handlarzami tak, jak by ich nieustannie ochrzaniała. Ma podniesiony ton, czuć w nim pretensje, zdaje się śmiać, że piję zieloną herbatę, choć wszyscy zgodnie twierdzą, że zielona jest najlepsza.
Po zakupie pięknego ręcznie tkanego perskiego chodnika biorę taksówkę do hotelu. Następnie udaję się na plażę. Tam zamawiam jedzenie do… łóżka. Tak, całe dla mnie. Boże, jaki pyszny ten sok z mango i daktylami za 45 dirhamów!
W taką wietrzną pogodę na plaży nie ma wielu osób, ale to nie znaczy, że jestem sama. Zaczepia mnie Emiratczyk, który twierdzi, że ma 27 braci i 14 sióstr. Jego ojciec miał w sumie 7 żon, teraz już tylko 4. Wszyscy mieszkają razem… Facet twierdzi, że kobieta ma jednego męża, bo tylko jednego mężczyznę może kochać przez całe życie, co innego płeć brzydka…
Upiera się, że mnie odwiezie do hotelu. Nie zgadzam się, więc jedzie pod prąd, aby dotrzymać mi „kroku”, licząc, że jednak się skuszę i wejdę… Aha. Wszyscy niepracujący Emiratczycy dostają od rządu pieniądze. Od kogoś słyszę, że to 4 000 dolarów na osobę! No, no, jest co wydawać w centrach handlowych – bo to jedna z ulubionych rozrywek tutejszych.
Rano wracam sama autobusem do Dubaju. Abu Dhabi to przy tym mieście rozpusty nuda, stwierdziła wytrawna turystka 😉
Jestem piękna jak księżyc w pełni
Dojeżdżam do Dubaju. Zostawiam rzeczy w mieszkaniu i śmigam na souk – właściwie na dwa: Old i Gold. Zanim do nich dotrę, zejdzie mi prawie 1,5 godziny metrem! Tu są takie przestrzenie. To miasto ciągnie się przez dziesiątki kilometrów wzdłuż morza.
Gdy opuszczam metro, jestem jedyną kobietą w poznanej już wcześniej dzielnicy Deira. Jedyną kobietą z odkrytymi kolanami. Maszeruję sama uliczkami, mijając licznych mężczyzn. Gdy dochodzę na souk, snuje się tam już nieco turystów, ale wszystkie kobiety są szczelniej zakryte. Cholera. Kolejne faux pas. Przechodzę żwawym krokiem, zauważając tylko piękne kosze z przyprawami i biżuterię z obłędnie ogromnymi tanzanitami. Kupcy chcą mnie łapać za rękę, ale ja się nie daję. Brnę przed siebie.
Następnie jadę do Dubai Mall, gdzie wkrótce po wejściu podchodzi do mnie kolejny Emiratczyk w swojej typowej białej szacie i nakryciu głowy w tym samym kolorze – kondurze. Ten ma tylko 10 rodzeństwa. Twierdzi, że wczorajszy Emiratczyk mi naściemniał z tą wielkością rodziny. Pokazuję mu, że noszę bransoletkę z pół księżycem, a on na to, że ja jestem jak księżyc w pełni (po arabsku oznacza to, że ładnaM). Kojarzy Polskę, bo mamy piękne bursztyny, które tu podobno są tak drogie jak diamenty!
Towarzyszy mi podczas lunchu. Pokazuje mi lodowisko, wskazuje długą sukienkę w sklepie i pyta, czy mi się podoba. Mówię, że nie, bo za dużo zakrywa. Mężczyzna twierdzi, że gdy się spotkamy następnym razem, kupi mi prezent, odpowiadam, że od obcych prezentów nie przyjmuję. Potem grzecznie się ze mną żegna, bo siostra zadzwoniła z informacją, że zakończyła shopping i on musi zabrać ją do domu.
Emiratczycy – mimo moich ciosów na temat sytuacji kobiety w islamie – są szalenie grzeczni, ale nie potrafią też ze mną polemizować. Po prostu oni mają swoje zdanie, uformowane przez ich kulturę, ja swoje, też uformowane przez kulturę, i tego się trzymamy.
Co ciekawe, odziane szczelnie kobiety trzymają się tu nierzadko za ręce z mężami, a wózki z dziećmi zawsze pchają mężczyźni. Postęp? Czy po prostu dzieci okazują się zbyt cenne, by pchały je kobiety?
Dostrzegam tu reklamę marki Poca & Poca – made in Poland. Sprawdzam w Google – to firma sprzedająca ubrania wyłącznie w krajach Zatoki Perskiej. W mallu jest też niewielkie oceanarium. A obok samego centrum znajduje się Burj Khalifa – najwyższy wieżowiec na świecie, który niestety nie robi na mnie wrażenia. Nawet nie wydaje się wcale taki wysoki. Na zdjęciach wygląda lepiej.
JEŚLI PODOBA CI SIĘ WPIS, PODZIEL SIĘ NIM W MEDIACH SPOŁECZNOŚCIOWYCH
Francuz z depresją
O 2 w nocy budzi nas dzwonek do mieszkania, a potem walenie w drzwi… Cholera, obyczajówka? Jak zawsze w takich chwilach nachodzą mnie czarne myśli. Nie wychodzę z mojej sypialni, *** otwiera drzwi, w których znajduje swojego kolegę z Francji… Charles, bo tak ma na imię, stracił 5 tygodni temu ojca i nie wygląda, ani tym bardziej nie zachowuje się, normalnie. Rano dostaję polecenie, by zająć się nim, bo chłopak trochę nie ogarnia. Od rana Francuz zasypuje *** wiadomościami, gdzie można kupić alkohol…
Gdy wygrzebujemy się z mieszkania, w sklepie po drodze odkrywa, że nie zabrał ze sobą pieniędzy. Wracamy się. A potem znowu sklep i znowu odkrycie, że nie ma kasy, bo wziął z mieszkania jednak tylko papierosy…
Na plaży JBR jest ekstra. Gdy rzucam się na turkusowe fale, wiem, że przebywam w samym Niebie. Gdy odkrywam dużego dmuchanego jednorożca, stwierdzam, że znajduję się w Disneylandzie dla dorosłych. Podobne wrażenia miałam podczas pierwszego pobytu w Stanach.
Z plaży Charles wraca w slipach, niosąc długie czarne spodnie, w których przyjechał, w ręku. Nagle, dokładnie nad studzienką kanalizacyjną, wypada mu zawartość kieszeni spodni… portfel, zapalniczka i kluczyk do mieszkania. Dobrze, że nic nie wpada do dziurki…
Następnie jedziemy do Mall of Emirates, bo Francuz spakował się jak wariat, nie wziął ze sobą żadnych kosmetyków ani nawet szczoteczki do zębów… Dobrze, że sam na to wpadł, bo inaczej musiałabym mu powiedzieć, że jego oddech pozostawia wiele… kurde… mnóstwo do życzenia!
Wchodzimy do centrum handlowego, gdzie znajduje się słynny stok narciarski. Po raz kolejny muszę powiedzieć, że to też nie robi na mnie wrażenia.
Wieczorem idziemy do knajpy nad basenem w pobliżu hotelu Le Meridien, gdzie pijemy z czerwonych kubków jak studenci w USA. Jestem fanką tutejszych restauracji!
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dubai and other Emirates
Kocham tutejsze knajpy!
Rano kolejnego dnia Charles oznajmia, że będzie gotowy za 5 minut. Ja mówię, że za 10. Wychodzę po upływie wspomnianego czasu z łazienki, a ten nadal niegotowy, oznajmia, że jeszcze musi iść zapalić na balkon… Bierzemy taksówkę na plażę, bo jemu iść się nie chce. Niestety niebo szarzy się i chmurzy jak kobieta z fochem, a na plaży kropi…
Wkrótce wracamy, a ja – gdy się później rozpogodzi – udaję się na basen przynależący do apartamentowca. Zachwycam się tam moją cerą, która w tym klimacie jest bez zarzutu. W hotelach odkryłam kremy z witaminą B5 – idealną na tę słoneczną pogodę, może powinnam sobie taki sprawić? Gdy wracam z basenu, drzwi balkonowe (18 piętro) są otwarte na oścież. Wewnątrz panuje 28 stopni. Włączam szybko klimatyzację i rzucam sama do siebie czarny dowcip, czy Charles przypadkiem nie rzucił się z balkonu…
Wieczorem znowu jemy w Marinie. Tym razem w Siddharta Lounge by Buddha-Bar, też na tarasie, z widokiem, leżankami i obowiązkowo basenem. Takie emiracki standard 😉 . Polecam tutejszą sałatkę z pieczonym serem halloumi, awokado, szparagami i rukolą i czymś tam jeszcze, czego nie było w menu, ale pycha! Obsługa też pierwsza klasa.
Charles zamawia jeden kieliszek wina za drugim, dzieląc się swoją mądrością, że „by dowiedzieć się, czy to był o jeden kieliszek za daleko, najpierw trzeba go wypić”.
Podsumowując: Dubaj to Disneyland dla dorosłych, idealne miejsce do wydawania pieniędzy. Na pewno tu wrócę, bo strasznie kręci mnie tutejszy klimat! I nie mam tylko na myśli pogody 😉