I am a… giant? Nie, I AMsterdam 😛 . Tak, o czasie spędzonym w tym właśnie mieście dziś piszę. Czasie krótkim, ale treściwym, bo było praktycznie to, na co miałam ochotę, czyli bez party hard, ale na spontanie w barze. Tak jakby. Bo w tym przypadku w restauracji azjatyckiej.
UWAGA! TEKST NA OBRAZKU TO CYTAT Z PIOSENKI LETNIEGO CHAMSKIEGO PODRYWU, KTÓRA MNIE OD LAT BAWI. JEST TO CHAMSKIE, WIEM, ALE W KONTEKŚCIE CAŁEJ PRZEŚMIEWCZEJ PIOSENKI NAPRAWDĘ JEST TO TEŻ PRZY OKAZJI ŚMIESZNE.
Marihuana w Amsterdamie? Raczej koka
Chłopak z Surinamu, ubrany na czarno, w kapeluszu, przedstawia nam się jako właściciel restauracji, która wcale nie wygląda na azjatycką (ale jest). Pokazuje nam swoje sztuczki karciane. Koniecznie muszę je zaprezentować znajomym! Opowiada też taki kawał o ciemnoskórych jak on sam: „Why does Beyonce sing to the left, to the left? Because black people have no rights”.
Gdy się mijamy w łazience, proponuje mi wspólne zażywanie koki. Trochę rozmawiamy o jego życiu, zwłaszcza, gdy idziemy do kolejnej knajpy na zakończenie nocy. W końcu mówię mu, że cały czas brałam go za geja. Pyta, czy to przez długi paznokieć, którego rzekomo potrzebuje do grania na gitarze i wciągania kokainy. Pytam go i jeszcze innego chłopaka – ten akurat naprawdę jest gejem – o to, co się stało ze starą poczciwą marihuaną. Mówią, że nie palą, bo najlepiej na nich nie działa. Wolą koks.
Gdy już nad ranem wchodzimy do Ubera, nagle pojawia się jakiś człowiek z pytaniem: „Chcecie towar? Może kokę?”. Tak, po tej nocy mam wrażenie, że Amsterdam koką stoi hahaha.
Ciekawy tekst („FREAKONOMICZNY”) o narkotykach: Dilerzy narkotyków mieszkają u mamy
Amsterdam nie dla wyborców PISu
To, co mnie jeszcze zszokowało w tym mieście, to toi-toikowe pisuary przy ulicach w centrum miasta. Stoimy na czerwonym świetle, rozmawiamy grupą, odwracam się do Węgra, którego gorzej słyszę, a on właśnie załatwia w tym specyficznym wychodku potrzebę. Od razu przychodzi mi do głowy jedna myśl: że to dyskryminacja kobiet! A gdzie toi-toi dla nas – sikających na siedząco, hę?
Skoro już jesteśmy przy PISuarach… Konserwatywnym w poglądach Polakom liberalizm Amsterdamu by się zdecydowanie nie spodobał, tylko utwierdziłby ich w swoich poglądach. Dziwki (różnorodne: grube, brzydkie, przerobione, a nawet z penisem) stojące w witrynach w dzielnicy czerwonych latarni, kolorowi mieszkańcy, coffee shopy z ciasteczkami z haszem. Jedno kupuję mamie i oznajmiam jej to tak: „Mam dla ciebie ciastko z marihuaną. Brownie”, na co mama: „Nie mogłaś wybrać czegoś mniej kalorycznego?” ?. Mama oczywiście była tam ze mną, nie szmuglowałam wcale ciastek, jak niektórzy są skłonni myśleć… 😉 😉 😉 . Swoją drogą muszę przyznać, że nigdy tak dobrego, mocno czekoladowego i mokrego brownie nie jadłam.
Sal – ten, co naprawdę jest gejem – pokazuje mi zdjęcia Moskwy, podoba mu się to, że ma tak różnorodną zabudowę, nie to co Amsterdam. Mówię mu, że w Warszawie podobnie: przedwojenne kamienice, komunistyczne bloki i nowoczesne biurowce. Mówi, że jednak nigdy do Rosji nie pojedzie, bo jest gejem, pyta więc, czy w Polsce nie miałby problemu ze swoją orientacją. Przykro mi, gdy stwierdzam, że w Warszawie raczej nie ma się co bać, ale za resztę miejsc nie ręczę, bo nawet podczas parady równości w stolicy tęczowa drużyna chyba więcej niż raz oberwała kamieniami od kontrmanifestantów…

Brzuchate rednecki z USA… to jest z Wielkiej Brytanii
W łazience podczas imprezy starszy pan ze sparaliżowaną połową twarzy mówi mi, że jestem ładna, aż mi się ciśnie na usta, by mu odpowiedzieć, że „ty niestety nie, quasimodo”. Ale w końcu tak nie mówię, bo mój uszczypliwy humor nieraz został źle zrozumiany…
Starszy pan to jeden z 37 brzuchatych Brytyjczyków, którzy założyli ogrodniczki i kraciaste koszule, by udawać rednecków. Razem grają w rugby. Piją mocno, ale mimo to da się z nimi porozmawiać. Nawet z jednym z nich wymieniam się zdaniem na temat Brexitu (numerem telefonu zresztą też 😉 ), który Ryan popiera. Ale Trumpa już nie znosi! W połowie więc jesteśmy zgodni. Trumpa nikt tu w ogóle nie lubi, co rzecz jasna mnie nie dziwi. Tu jest przyszłość. A Polska… Polska to kraj drugiego świata – nie tylko ekonomicznie, ale przede wszystkim no… ekhm… MENTALNIE. (Tak, może i nasza gospodarka obecnie napierdziela, ale to jest nadmuchane! Jak czytam w amerykańskich mediach, że polscy nauczyciele zarabiają 500 dolarów, to utwierdzam się w przekonaniu, że jednak mieszkam w drugim świecie. O, TAK!).
Spotkani tu Brytyjczycy jeżdżą tak po całym globie, za każdym razem przebierają się, wychodząc nocą na miasto. Jeden z nich nosi szorty, mimo że na zewnątrz ledwie około 4 stopni. I te szorty jeszcze tak podwija, że mu widać całe pośladki. Anthony – kolejny z wesołej brytyjskiej gromadki, z podobną nadwagą do kolegów – stawia nam całe wiadro piwa. No cóż, w Amsterdamie za darmo można i poćpać, i popić. W obu przypadkach muszę jednak odmówić, z powodu przekonań / zdrowia.
Podoba mi się tu, że rozmawiam z ludźmi o religii, o innych krajach, kulturach, polityce. Z imprezującymi Polakami raczej nie zdarza mi się, bo na imprezach chcą pić i gadać o niczym, a ja lubię o czymś. Podoba mi się też, że ta impreza nie kończy się biciem po twarzy i gazem pieprzowym, jak mi się nieraz zdarzyło, gdy imprezowałam z kolegami w Polsce haha. Tutaj panowie klasa, mimo redneckowego looku, żeby pochwalić się moim pongliszem 😉 .
Boję się rowerzystów
W starych budynkach w centrum miasta są tak okropne pionowe schody, że nazywam je drabinami. Holendrzy się ze mną nie zgadzają. Ale to chyba rowerzystów znienawidzę tutaj najbardziej. A oni są wszędzie. Literalnie WSZĘDZIE. Ścieżki dla rowerów mają ten sam kolor co chodnik i ciągle na nie wchodzę… Cud, że przeżyłam ten wyjazd. Serio! Głupio by było zostać rozjechaną przez rower prowadzony przez świadomą ekologicznie osobę, dodatkowo dbającą o sylwetkę, bo tak postrzegam rowerzystów, którzy przy temperaturze niewiele ponad 0 stopni śmigają na dwóch kółkach. Dobra, oni po prostu są oszczędni 😛 . Hej, jestem przecież z Wami, ale błagam, nie przejedźcie mnie!
PS: Arabski szlak w Brukseli
Wyjazd do Amsterdamu łączymy z Brukselą. Jestem w niej po raz trzeci, sporo już widziałam, więc obieram tzw. „arabski szlak”. Czynię tak, bo poprzednim razem, gdy wpadłam do jednego Araba na pyszną miętową herbatę, a do innego po arabskie słodycze, moje podniebienie było wniebowzięte. To mnie zainspirowało. Teraz idę najpierw do Molenbeek, dzielnicy, która wyhodowała terrorystów, którzy 3 lata temu zasiali strach w Brukseli. W atakach zginęło ponad 30 osób. Odwiedzam tam tandetne sklepy z ciuchami. Chcę kupić spodnie za 5 euro, niestety nie ma rozmiarów mniejszych niż L. Ale ile za to mamy tu moich ulubionych chust! Potem w dzielnicy z instytucjami unijnymi odkrywam meczet. Wchodzę na jego teren, który kryje za sobą park Cinquantenaire prowadzący do tej zacnej bramy:
I to by było na tyle! Pa, pa!