Początek tego tekstu powinien brzmieć: Drogi psychiatro… Bo to będzie moje wyrzyganie emocji związanych z budową. Słuchaj, mam do Ciebie pytanie: chcesz się budować sam(a) od zera…? Zastanów się dobrze… Przez Tobą druga część tekstu o tym, jak się budowałam.
Fale Dunaju zamiast rynien, ale grunt, że jesteśmy w temacie wody
O rany, jak bardzo wkurzyli mnie dekarze, bo mi zrobili obróbki takie gówniane przy rynnach. Po prostu powinni bardziej skrócić całą blachę, a że jest za długa, to się powyginało przy rynnach, no, mistrzowie. Powiedziałam ich szefowi, że chyba pijani byli, jak to robili. „No co pani mówi”. Uraziłam ich, przyjechali, ale tak poprawili, że wzięli pieniądze, ale nic nie poprawili, no to machnęłam ręką, bo widzę że po prostu nie da się z takimi ludźmi.
Jak będę narzekać, boję się, że jeszcze mi dom spalą, w końcu wiedzą, gdzie mieszkam. I to jest przy budowie najgorsze… ONI WIEDZĄ, GDZIE MIESZKAM. Pewnie ktoś będzie kiedyś po nich to poprawiał, tak mi się wydaje, albo będę udawać, że tego nie widzę, choć wkurza mnie to. Jedyna nadzieja chyba w tym, że puszczę bluszcz na tą ścianę i on to zakryje.
Wentyl bezpieczeństwa dla wkurwu…
A gość od rekuperacji to też wkurw mega, bo mi mówił, że jego ojciec się połamał, nie przyjedzie mi tego skończyć, a on naprawdę musiał przyjechać, bo ja czekałam już tylko na jego papier, żeby oddać wszystko do nadzoru budowlanego. Przyjechał z łaski swojej po ponad miesiącu, obiecał do końca czerwca, ale akurat przyjechał, kiedy byłam na urlopie w lipcu, więc moja matka jak zwykle wszystko ogarniała za mnie. (Złoty człowiek).
Oczywiście były fochy, bo on nie będzie tutaj tego instalował, bo tam na zewnątrz, to jak niby on rozłoży rusztowanie, a tam ziemia niestabilna, bo nawiozłam tłuczeń… Musiałam więc zapłacić za wysięgnik, który zrobił robotę za tego pana. Poza kwestią z rusztowaniem i wysięgnikiem tak czy siak nie skończył wszystkiego, bo jedna rura była do poprawy, bo inny geniusz napchał nieproszony wełnę przy obniżonym suficie w sieni, a ta mogłaby – jak usłyszałam – wkręcić się w rekuperator. Musiałam więc to naprawić, a ten od rekuperacji mógł do mnie wrócić dopiero po urlopie za 5 tygodni, więc de facto na papierek czekałam prawie 2,5 miesiąca.
Potem, jak już reku działała, to była duchota w łazience. Pan utrzymywał, że przecież robił pomiary i wszystko działało, więc ta duchota to – uwaga – moje odczucia! Miałam ochotę mu powiedzieć, że tego typu chamska rozmowa ze mną nigdzie nie prowadzi – a nie, sory, zaprowadzi… do sali sądowej.
PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ TEKSTU: DOM NOWY I PIĘKNY, A JA ZDEWASTOWANA PSYCHICZNIE
Schody – piętrzą się kłopoty
Schody to był temat, na który czekałam milion lat. Opóźnienie było chyba 9-miesięczne, jeżeli nie przesadzam. Długo się rodziły w bólu. Panowie przyjeżdżali 3 razy mierzyć, a tak zmierzyli, że… uderzałabym głową w strop, idąc po schodach. W związku z tym fakapem musieliśmy wydłużyć schody na półpiętrze. Ale jak się potem okazało (nieznajomość prawa szkodzi), są teraz nieprzepisowe, do zmiany.
Nowa firma już odcięła schody od półpiętra i je przerabia, dodamy schodek trójkątny na półpiętrze. Poprzedni wykonawca już praktycznie nie działa, tam była ciężka atmosfera, szef nie płacił pracownikom, kłócili się nawet przy mnie.
Jak przyjechali zainstalować schody i okazało się, że będę walić głową w strop, po raz pierwszy na budowie wybuchłam. Wychodziłam z domu parę razy robić okrążenia, żeby ochłonąć, oczywiście później ich za to przeprosiłam. W międzyczasie zadzwoniłam do szefa i go ochrzaniłam, ochrzaniłam jego pracowników, którzy oczywiście winą obarczali architekt, że zaprojektowała klatkę schodową tak, a nie inaczej, a przecież mogli te schody wydłużyć, mogli dodać stopień na półpiętrze. Na szybko wymyśleliśmy wydłużenie ostatnich schodków, bo ja tych schodów potrzebowałam na już. Dlaczego? Bo inni fachowcy odmawiali mi wszelkich prac na piętrze, bo nie będą wspinać się po drabinie ze sprzętem. Efekt jest taki, że poprawiam schody po nich, kolejny niemały rachunek…
A propos fachowców, którzy nie lubią drabiny… Nie podobało mi się, jak faceci od drewnianej podłogi marudzili przy wnoszeniu parkietu na piętro, kiedy nie było jeszcze schodów. „Po drabinie nie będziemy wnosić” i w efekcie ja z mamą wnosiłyśmy po drabinie i dopiero potem, jak zrobiło im się głupio, to zaczęli wnosić za nas…
Kiedy 100larz robi 100 lat
Stolarza zostawiam, chociaż jest cholernie wolny – z moją kuchnią babrał się już przy samej instalacji chyba 3 miesiące, jak nie dłużej. Ale to dlatego, że praca dla mnie to praca po godzinach. Jedną rzecz, do której miałam zastrzeżenie, były cokoły, które zrobił za blisko. Na tyle blisko krawędzi szafek, że nic nie wyświetlało się z wyświetlacza zmywarki na podłodze. Poza tym średnio to wizualnie wyglądało. Musiał więc mi to przebudowywać, ale poza trzeba powiedzieć, że jest względnie tani, za dobrą jakość, tylko terminów się nie trzyma. Na moją szafę w sypialni dawno termin minął. Kiedyś wpadłam do niego (sam zaprosił) i był już po kilku głębszych. Pozostaje mieć nadzieję, że mebli dla mnie nie robi po procentach 😉
Brama i drama…
I jeszcze panowie od bramy też się nie popisali. Jakaś słaba regulacja w niej jest, bo czasami jak ręcznie otwierałam, a potem elektrycznie, to ciągle coś tam się nie domykało. Oczywiście zwalali to na panów od wylewek, że są nierówne, że powinny być niżej / wyżej / sam sobie wybierz. Generalnie ciągle tego typu historie i zwalanie na innych są na porządku dziennym w tej branży.
Oczywiście były też jakieś drobne spięcia między budowlańcami, np. tynkarzami a tymi, co wznosili mury. Mieli między sobą kosę, bo jeden narzekał, że krzywo położone mury, że muszą kłaść przez to dużo tynku i między sobą się kłócili i chcieli sobie nawet dać w twarz, ale ja się tym już nie przejmowałam.
Nie mogę zamieszkać we własnym domu
Na koniec wisienka na torcie. Ze względu na częściowy odbiór domu inspekcja z nadzoru budowlanego była w moim przypadku obligatoryjna. Kiedy już złożyłam dokumenty w urzędzie, okazało się, że mam wydane pozwolenie na nowych warunkach, a nie na starych, jak utrzymywała moja architekt… Przypłaciłam odbiór tej informacji atakiem paniki, w wyniku czego wylądowałam w szpitalu z kołataniem serca.
No więc dzwonię do architekt, a ona akurat na urlopie, a jak już wróciła z urlopu, to się rozchorowała, więc generalnie kolejne tygodnie poprawy dokumentów… I kiedy już wreszcie przyjechała pani z inspekcji, (oczywiście spóźniła się 2 godziny) do domu samego w sobie nie miała zastrzeżeń, natomiast nie mogłam się wprowadzić, bo:
- A) nie byłam odgrodzona od sąsiada siatką, a tam nadal teren budowy, mimo że dom już stoi wykończony na zewnątrz, jest nawet otynkowany, ale nadal go nie oddano, czyli mamy tam teren budowy.
- B) Uznała, że mój podjazd jest nieutwardzony, mimo że wydałam 2,5 kafla na tłuczeń. Pani z nadzoru powiedziała, że jak przyjedzie karetka, to się zakopie… Raczej zakopie się wcześniej na drodze wiejskiej w błocie i do mnie w ogóle nie dojedzie, ale ch**, u mnie musi być utwardzone, więc musiałam moje płytki przewidziane pod grilla ułożyć do drzwi.
- C) Wymontowałam też na jej życzenie z okien na górze klamki, ponieważ mam takie okna-drzwi, a że nie mam jeszcze balustrad francuskich, to mogę je otworzyć, spaść z piętra i się zabić.
- D) Jeszcze musiałam poprawić mapkę od geodety, bo w międzyczasie zrobiłam taras, więc geodeta musiał mi nową mapkę zrobić już z tarasem naniesionym, czyli kolejne 600 zł.
I dopiero jak to wszystko się zgadzało – co de facto, ku***, nie dotyczyło domu, ale tego, co poza nim, dopiero wtedy dostałam pozwolenie na zamieszkanie. Więcej grzechów nie pamiętam albo je celowo zataiłam. Amen.