Nie mam w zwyczaju pisać na tym blogu o literaturze pięknej. Ta jednak pomaga mi w kształtowaniu opinii na wiele tematów tak samo jak literatura, nazwijmy to, bardziej naukowa. Dlatego nie chcę jej dłużej pomijać, przynajmniej w tym temacie. Mianowicie w temacie dzieci, a dokładniej takiego pojęcia, jakim jest rodzicielstwo. Sama ich nie mam, więc możesz uznać, że jestem niewiarygodna. (Spoko, rozumiem). Mam jednak uczucia i parę sprawnych oczu.
Szkoda mi tych dzieciaków
Boli mnie, gdy widzę maluchy, którym rodzice nie poświęcają uwagi. W zamian namiętnie gapią się w ekran smartfona. Pokazują tym samym, co je interesuje bardziej. Albo berbecie, które chorują na nieuleczalne choroby – to boli najbardziej. Jest tyle fundacji pomagających takim szkrabom – wystarczy wygooglować i zrobić przelew. Wierz mi, raz na jakiś czas taki drobny gest Cię nie zuboży.
Właściwie poglądy na dzieci ukształtowały u mnie nie tylko obserwacje różnych rodziców (niestety często niedojrzałych), ale także książki, zwłaszcza dwóch izraelskich pisarzy. Pierwsza obszerna, 765-stronicowa pozycja Dawida Grosmana – „Tam, gdzie kończy się kraj”, druga, ledwie 172-stronicowa – „Siedem dobrych lat” Etgara Kereta. Obie dopełniają obrazu rodzicielstwa.
Rodzicielstwo boli
Grosman, choć jest mężczyzną, opisuje w swojej książce emocje kobiety – matki o imieniu Ora, której syn Ofer zostaje wysłany na służbę wojskową. Wiadomo, jak to się może skończyć, gdy mieszka się w Izraelu…
Ta, nie chcąc dopuścić do siebie potencjalnych złych wiadomości, postanawia wyruszyć z byłą miłością i jednocześnie przyjacielem – notabene mocno pokiereszowanym przez życie – w wędrówkę do „tam, gdzie kończy się kraj” (chyba po Galilei, nie pamiętam dobrze). Dzięki temu, że zostanie poza zasięgiem, nikt nie zapuka do jej drzwi i nie powie, że jej ukochany syn zginął na służbie. Myślenie magiczne. Plan doskonały.
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że rodzina to tak naprawdę matka i dziecko, bo to ta więź jest najsilniejsza. 9 miesięcy ciąży, noszenia życia w sobie, przywiązuje. Maluch staje się częścią matki już na zawsze, nawet gdy dawno odejdzie w świat. Tą niewidoczną pępowiną z naszymi rodzicielkami jesteśmy połączeni już na całe życie. To matka zawsze będzie mocniej kochać dziecko, nie odwrotnie. Tak to już jest.
Ora, bohaterka książki Grosmana, bardzo cierpi. Cierpienie wydziera z każdej części jej ciała. To bardzo smutna lektura, bo ten ból czułam także i ja, podczas czytania. To niesamowite, jak autor oddał uczucie strachu i tej okropnej męki, jaką czuje rodzic, gdy jego dziecko naraża własne życie i może już nigdy nie wrócić. „Ból i ucisk tylko się zmogły, każda część ciała zdawała się pulsować i wtedy przyszło jej do głowy, że boli ją Ofer”. „To samo zimne ukłucie lęku i porażki sprzed prawie trzydziestu lat, gdy odebrano jej Awrama, kiedy jej życie stało się własnością państwa”.
Raz syn Ory mówi o swojej służbie słowami: „Stoję tam po to, żeby facet wysadził się przy mnie, a nie w Tel Awiwie”. Chyba nikt nie chciałby usłyszeć czegoś takiego od dziecka, które powołało się na świat. Ojciec Ofera też cierpli, co jego była już żona postrzega w następujący sposób: „Zobaczyła nagle, jak bardzo się postarzał przez wszystkie lata służby wojskowej swoich synów”.
Co ciekawe, gdy Grosman pisał tę pozycję, z której przedziera niesamowite cierpienie, bo utkane z lęku o życia swojego dziecka, jego syn zginął podczas jednej z militarnych akcji…
Daj czas zamiast zabawek
Uważam, że każdy, kto chce zostać rodzicem, powinien przeczytać tę książkę. Wtedy na pewno będzie wiedział, na co się pisze. Dzieci to cholernie ogromna odpowiedzialność. Telewizor i smartfon nie zastąpią miłości. Najcenniejsze bowiem, co można szkrabowi dać, to czas. Tylko tyle i aż tyle.
Gdy zaczęłam pracować z domu, zauważyłam jak z moim psem po traumie zbliżyliśmy się do siebie. Pies to nie dziecko, jasne, ale też ma uczucia i lubi, gdy mu się okazuje zainteresowanie. Zresztą poświęcając więcej czasu niż wcześniej bratanicy i młodszemu bratu, poczyniłam podobne obserwacje.
A drogie zabawki to przereklamowana sprawa, wystarczy patyk i koledzy. Serio. No i Lego! W końcu wychowałam się na tych klockach. Niczego więcej nie potrzebowałam do szczęścia, gdy byłam sama w domu. Resztę załatwiała bujna jak grzywa mojego konia wyobraźnia i obsesja tworzenia podręczników na każdy temat. Haha.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Uwielbiam moje dzieciństwo. O pożytkach z zabawy
Moje dziecko nie pójdzie do wojska, bo urodziłam je, by żyło, nie umarło
Etgar Keret w książce „Siedem dobrych lat” nieraz podejmuje temat swojego rodzicielstwa. Zaczyna ją zresztą od dnia porodu, kiedy przypadkowy facet oznajmia mu, że dziecko to „karzełek z kabelkiem zwisającym z pępka, który wyskakuje jego żonie z cipy”. I tak brzmi wstęp do najbliższych 7 lat, które Keret opisuje w tej pozycji. (Zdarzenia w pełni autentyczne!).
Jest ona bardzo zabawna, ale gorzko-słodka, bo o życiu codziennym w Izraelu – państwie, które siedzi na jednej wielkiej minie. Na pewno ciekawa okazuje się tu dyskusja o przyszłości militarnej jego syna, cała masa poznanych rodziców, a także jego żona, są przeciwni służbie wojskowej swoich dzieci:
„-Przecież ostatecznie w takich sprawach to Lew sam będzie musiał podjąć decyzję.
-Wolę być apodyktyczna – żona na to – niż za piętnaście lat uczestniczyć w wojskowym pogrzebie na Górze Oliwnej”.
Mamy tu opisy (nie)zwykłych zdarzeń z życia – np., gdy trzeba położyć się na ziemi, chować za budynkami, bo właśnie… lecą pociski. Ot, dzień jak co dzień w Izraelu. Maluszek Kereta ma na imię Lew, jest megazabawny i bystry. Jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że „kanapka”, którą robi z rodzicami po wyjściu z auta, to po prostu posłuchanie rozkazu władzy, by położyć się na ulicy, bo jest alarm… Maluch po zrobieniu kanapki nie może się już doczekać kolejnego alarmu…
To właśnie zabawą Keret tłumaczy synowi niefajną rzeczywistość, zupełnie jak w obrazie „Życie jest piękne” – tu, gdy nadjeżdża czołg armii amerykańskiej, maluch wie, że to już koniec wojny, koniec zabawy. Dotarł do mety. Wygrał.
Jeszcze taka ciekawa dyskusja ze znajomym Kereta o tym, że w Iranie konstruują bombę atomową:
„-Czy ty rozumiesz, jaki ja tu będę miał syf, jak ją spuści na Tel Awiw? Mam jakieś czternaście lokali do wynajęcia. Słyszałeś kiedyś o promieniowaniu radioaktywnym, co terminowo płaci za wynajem?
-Weź się opanuj, Uzi. (…) Nie jesteś jedyny, który ucierpi, jeśli spadnie na nas bomba. My przecież mamy tu dziecko, życie…
-Dziecko nie płaci za wynajem! (…) Dziecko nie podpisuje z tobą umowy, że zerwie ją bez niczego, jeśli wyrośnie mu na czole trzecie oko”.
Jeszcze inny znajomy Kereta boi się, że kiedy pocisk trafi w jego mieszkanie, tym samym zniszczy wieżę Eiffla, którą miesiącami robił z zapałek… Uwielbiam takie historie, bawią mnie do łez. Trzeba w końcu zachowywać pozory normalności w nienormalnym świecie.
Uroki uroczego życia z urokliwymi dziećmi
Lew to berbeć absolutnie uroczy, gdy Keret pyta go, co chce szczególnego otrzymać z okazji urodzin, ten odpowiada: „Chcę, żebyś zrobił coś specjalnego na twarzy”. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Keret więc zapuszcza wąsa, atrybut nietypowy jak na Żyda. „Skojarzenie, które budzi, idą bardziej w stronę Shaft, Burta Reynoldsa, niemieckich gwiazd porno, Omara Sharifa i Baszara al-Assada, krótko mówiąc – lat siedemdziesiątych i Arabów”.
Gdy mały wchodzi w przedszkolu w sojusz z kucharką i ta mu potajemnie przynosi czekoladę, wywiązuje się między nim a ojcem taka rozmowa:
„-Wiesz, co mi powiedziała dzisiaj Riki, twoja wychowawczyni? – zapytałem.
–Że to, że codziennie rano podlewam jej komputer, nic nie pomaga, bo monitor to i tak karzełek? – zaryzykował Lew.
-Nie – zaprzeczyłem. – Opowiedziała mi, że Mary, kucharka, codziennie rano przynosi ci czekoladę.
-To prawda – ucieszył się Lew. -Pełno, pełno, pełno czekolady!
-Wychowawczyni powiedziała też, że całą czekoladę zjadasz sam i nie chcesz dzielić się z innymi dziećmi.
-Prawda. – Lew od razu się zgodził. -Ale nie tak zwyczajnie im nie daję. Zawsze tłumaczę, że dzieciom nie wolno jeść słodyczy, kiedy są na terenie przedszkola.
-Bardzo ładnie – powiedziałem. -Ale jeśli dzieciom nie wolno jeść słodyczy, kiedy są na terenie przedszkola, dlaczego uważasz, że tobie wolno?
-Bo ja nie jestem dzieckiem. – Uśmiechnął się do mnie pyzato i przebiegle. -Jestem kotkiem.
-Czym jesteś? – spytałem.
-Miau – odpowiedział mi Lew miękkim, pieszczącym się głosem – miau, miau, miau”.
Mały jest cwany, trzeba przyznać. Keret wróży mu, że będzie roznosicielem mleka. Ale nie dlatego, że lubi mleczną czekoladę. Powód? Bo wstaje regularnie o 5.30. Jeśli nie zostanie mleczarzem, ta jego rzadka cecha zostanie niewykorzystana i zaprzepaszczona. Co za strata.
A Ty znowu straciłeś cenne minuty swojego życia, by przeczytać mój tekst. Jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Rodzicielstwo? Jestem za, a nawet przeciw. Jeśli chcesz coś od siebie dodać, z czymś się zgadzasz lub nie, wyraź to w komentarzach. Proszę jednak o zachowanie kultury wypowiedzi 🙂
Obrazek pobrałam z Background vector created by vectorpocket – www.freepik.com