W zeszłym tygodniu pisałam o tym, co przyjmujemy jako pewnik. Żyjemy tak sobie, wpisując się we wzorzec, nie próbując nawet się nad nim zastanowić, a co dopiero kontestować. Płyniemy z prądem, mimo że nie jesteśmy szczęśliwi. Co więc uważam za współczesne niewolnictwo? Są to praca, kredyt oraz… małżeństwo. Dzisiaj druga część wpisu. Pierwszą znajdziesz tutaj.
3. Współczesne niewolnictwo: małżeństwo
„Dopóki śmierć nas nie rozłączy” – brzmi pięknie, ale również nieco przerażająco. Nie znamy się na tyle, by wiedzieć, jacy będziemy za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat i czy nadal ta druga osoba będzie nam bliska. Jak więc można to obiecywać? Tak, to kwestia wiary, pracy nad związkiem. I tak trzeba robić. Niemniej jednak, gdy uczucie i szacunek się kończą, zaczynają się schody, a raczej spektakularny upadek z drabiny.
Zatem: tak, małżeństwo to ostatni rodzaj niewolnictwa. Wiem, to brzmi słabo. Bo przecież w grę wchodzą uczucia. Więc #o_co_kaman z tym niewolnictwem? Porąbało cię, dziewczyno? (A ja pytam: jaką siekierą? Ostatnio drwale w modzie…) Skoro tak uważam, pewnie jestem #niewyruchaną_szmatą, jak kiedyś niewybrednie określił mnie kuzyn. (Swoją drogą, co za piękny oksymoron).
Pozwól, że Ci wytłumaczę, dlaczego tak sądzę. Jest wiele par, które podziwiam za trwałość w uczuciach, ale istnieje, w moim przekonaniu, znacznie więcej, które kiszą się w małżeństwie. Które trwają nie w uczuciach, ale raczej w postanowieniach. Pal licho, że miłość wygasa, sęk w tym, że po przekroczeniu pewnego progu pogardy do partnera również szacunek płonie na stosie jak te wiedźmy w średniowieczu. Wtedy zwykle małżeństwo trzyma się, bo A) są dzieci, B) jest kredyt C) była przysięga przed Panem Bogiem.
Pisząc więc o niewolnictwie w małżeństwie, odnoszę się głównie do tego typu związków małżeńskich, które się nie kończą, mimo że o rozwód dziś nietrudno. Ale jest jeszcze jedna ważna kwestia: niewierność. Kultura zmusza nas do zachowania wierności, nawet jeśli czujemy, że nas to ogranicza. Że robimy coś wbrew sobie. Że narzucone reguły gry w małżeństwo robią z nas więźniów, niewolników.
Z drugiej strony oczywiście nikt nie chce być zdradzany, ale niestety wielu zdradza. Jedni twierdzą, że to nic nie znaczy, że po prostu potrzebują odskoczni, że nowe niekoniecznie znaczy lepsze, ale po prostu inne. I jeśli dalej chcą z uczciwych pobudek być ze swoim partnerem, a nie dlatego, że ze starą żoną im wygodnie, bo ugotuje i uprasuje, dlaczego nie dać im szansy?
To na pewno megatrudne, bo tak zostaliśmy wychowani, że miłość jest zaborcza, że druga osoba należy do nas i nie może być inaczej. Miłość romantyczna to dwie osoby. Nie każdy chce i ma odwagę żyć jak Tilda Swinton z dwoma partnerami naraz. Trzecia osoba w związku więc nas boli.
Wysłuchaj pierwszy kwadrans o miłości, jako uczuciu, którego nie warto przypisywać do jednej osoby:
Oglądałam niedawno film „Locke” z Tomem Hardym (hot, hot). Grany przez niego bohater zdradził żonę i jeszcze spłodził dziecko. No, totalna porażka. Jak twierdzi, zrobił to raz, żałuje i chce być z żoną. Ale za nią przemawiają emocje i duma i nie wyobraża sobie dalszego życia z nim, bo „jak zdradził raz, zdradzi i drugi”.
Współczułam bohaterowi, że jego żona reagowała emocjonalnie, że od razu wsadziła go do szufladki „zdrajca”, jemu zaś zazdrościłam chłodnego racjonalizmu. Ale my, kobiety, tak już mamy. Logiczne rozumowanie przychodzi z czasem. Najpierw następuje wyrzyganie emocji.
Jestem przekonana, że w przyszłości takie zaborcze nastawienie ma szansę się zmienić. W mojej dalszej rodzinie, i to było jakieś pół wieku temu, pewna ciocia w wieku menopauzalnym straciła ochotę na seks, do jej męża zaczęła więc przychodzić młodsza pani. Za zgodą cioci. Ją nadal najwyraźniej wiele łączyło z wujkiem, ale nie był to już seks i razem zgodzili się na taki układ. Dla mnie to jest super. Przecież jeśli tylko jedna sfera w małżeństwie nie działa, nie musi to wcale oznaczać końca związku! Oczywiście trudno jest ogarnąć sferę emocji, ale jeśli się uda – nie patrzmy na konwenanse. Celem każdego człowieka jest przecież szczęście.
Obejrzyj „Co nas kręci, co nas podnieca” – o tym właśnie mówię! O znalezieniu swojego miejsca, bez patrzenia na szablony, oczekiwania społeczeństwa.
Podsumowując – świat już się zmienia
Ktoś tak umeblował, urządził świat i ja muszę w nim / z tym żyć. To tak, jak gdyby jakiś krawiec uszył mi sukienkę, a ja nie byłam na ani jednej przymiarce. Nie, chcę mieć inną kieckę, która pasuje do mnie, mojej osobowości i figury. Czy to się zmieni? Zapowiadają to trendy z ostatnich lat:
- #Millenialsi cenią balans między pracą a życiem po godzinach. Wielu nawet do głowy nie przychodzi, że mogą zostawać po pracy;
- #Sharing_economy staje się coraz bardziej popularne – w pewnych kwestiach odchodzi się od chęci posiadania. Na przykład Amerykanie rzadziej dziś robią prawo jazdy i kupują samochody. (Sic! Amerykanie! Mieszkańcy kraju paliwożernych samochodów, taniego paliwa i podobno banalnie łatwego do zdania prawka). Dziś mają realną alternatywę: #carpooling i #Ubera. Muzyki też już się tak chętnie nie kupuje na własność, raczej płaci za możliwość jej słuchania. Tym właśnie są serwisy streamingowe.
- Coraz więcej dzieci rodzi się i żyje w #rodzinach_patchworkowych i być może to wpłynie na ich podejście do małżeństwa.
Jeśli harowanie na mieszkanie i tkwienie w bezsensownym związku Cię ogranicza – zrób coś z tym. Twoim celem przecież nie jest robienie tego, co inni, wpasowywanie się w szablon dobrze widzianego życia. Twoim celem jest szczęście! (#łatwo_powiedzieć) Tylko tyle i aż tyle. O matko, zabrzmiałam jak jakiś coach. Hahaha.