Było świetnie, gospodarka gnała. A mimo to pracodawcy chcieli jak najbardziej obniżać koszty, bo tylko to było gwarantem czystego zysku. (I nawet jak ustanie kryzys, będą tak czynić dalej). Banał? No jasne, ale często nie myślimy o tym, co się chowa za tym obrazkiem. Odkrywam go kawałek po kawałku.
Bieda-praca, czyli wieczny prekariat
Pracodawcy uwalniają się od pracowników, zatrudniając ich na śmieciówkach albo współpracując z wolnymi strzelcami. Oszczędzają w ten sposób nie tylko pieniądze, ale i czas spędzony na wypełnianiu druczków do US, ZUS, srus.
Nie zatrudniają pracowników, ale organizują im pracę, jak pisze Naomi Klein, autorka „No logo”. (Inne jej dzieło, „Doktryna szoku”, doskonale oddaje to, co się dzieje TERAZ w Polsce). To na podstawie lektury tej książki opieram dzisiejszy wpis. Choć została napisana 20 lat temu, niestety raczej nic nie zmieniło się od tego czasu na lepsze…
Co myśli szef o swoich „podopiecznych”? Choćby takich sprzedawców, zwykle młodych ludzi, „większość dużych pracodawców (…) traktuje (…) jak ludzi nie obarczonych koniecznością zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych w rodzaju opłacenia czynszu czy utrzymania dzieci”.
Taka praca traktowana jest raczej jako osobliwe hobby, jak moment przejściowy, gdzie zdobywa się doświadczenie. Pracujesz w kawiarni albo stoisz na kasie w sieciówce z ciuchami? Wpajają Ci, że jesteś przecież super, ale tam akurat jesteś przejściowo, bo zdobywasz doświadczenie. A wszystko to słyszysz tylko po to, abyś nie miał wymagań. Byś przywykł, że nic więcej od tej pracy już nie dostaniesz.
Gdy w kalifornijskim San Jose pojawiły się plany budowy pewnego sieciowego supermarketu, mądra babeczka z rady miasta sprzeciwiła się temu, mówiąc otwarcie: „Życie w San Jose jest bardzo, bardzo drogie, i chcemy mieć pewność, że ludzi, którzy tu pracują, stać na to, żeby tu mieszkać”.
PRZECZYTAJ TAKŻE: NIE KAŻDEGO PRACA CHRONI PRZED BIEDĄ
Pracownik ma być na zawołanie
Nie szanuje się czasu pracowników. Grafiki ze zmianami wywiesza się w ostatniej chwili. Och, skąd ja to znam. Gdy pracowałam przy targach mebli, nigdy nie wiedziałam w ostatnim miesiącu przed eventem, czy i o której będę musiała przyjść do pracy w sobotę. Zwykle dowiadywałam się o tym gdzieś pod koniec dnia pracy w… piątek.
W USA – pisała Klein – grafiki przewidują zwykle mniej niż 40 godzin pracy, nie ma więc mowy o płatnych nadgodzinach czy pełnych świadczeniach socjalnych. Ale kogo to obchodzi, że harmonogramy są nieprzewidywalne i wywieszane za pięć dwunasta, przez co pracownik traci znacznie więcej czasu, bo nie może planować swojego prywatnego życia. Jest jak stewardessa na standby’u, z tą różnicą, że ona dostaje za to jakieś wynagrodzenie.
Tak właśnie pracodawcy rozumieją ELASTYCZNOŚĆ pracowników. A my naiwnie, zatrudniając się, myślimy, że chodzi o przychodzenie do pracy o godzinie, jaka nam bardziej odpowiada: 8.00 lub 10.00, jeśli wolimy dłużej pospać. Albo że elastyczność to możliwość pracy zdalnej. Oczywiście tak jest w wielu firmach, i to jest super, też w takiej pracowałam, ale dziś nie piszę o nich.
JEŚLI PODOBA CI SIĘ TEN WPIS, PODZIEL SIĘ NIM W MEDIACH SPOŁECZNOŚCIOWYCH.
Pracownik, z którym szef się nie liczy, nigdy nie będzie wdzięczny!
Pracownicy, z którymi rozmawiała Klein, zbierając materiał do „No logo”, czuli się bezradni. Niektórzy nawet lubili swoją marnie płatną pracę w sieciowej księgarni, ale widząc, ile zostaje każdego dnia w kasie i patrząc na chorobliwą wręcz ekspansję marki, na którą szły pieniądze, a nie na pensje, poddawali się. Ekspansja sieci Borders spowodowała, że program udziału w zyskach i 5% podwyżki raz na 2 lata odeszły w odstawkę. Zatrudnieni, widząc to, musieli czuć się mocno sfrustrowani. I jak tu być zmotywowanym do pracy?
Jak będąc tak traktowanym, możn, czuć dumę z sukcesów własnej firmy? Nosić dumnie t-shirt z jej logo? Klein powołuje się na pewne badania, które mówią, że 42,7% artykułów skradzionych ze sklepów w 1998 roku zwinęli pracownicy! Powód? Nie czują więzi z pracodawcą, nie mają do niego szacunku. Bo niby czemu mieliby mieć?
Btw., w hotelu, w którym pracowałam, sprawdzano nam przy wyjściu torebki, więc znam ten case, każdego dnia pracodawca kazał mi czuć się potencjalnym złodziejem. To było bardzo słabe.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Przez 3 miesiące pracowałam jako kelnerka w hotelowej restauracji
Masz zasuwać za miskę ryżu, cytując klasyka
Najgorsze jest też to, że nierzadko, aby wystartować z karierą, trzeba odbywać bezpłatne staże (choć, patrząc na przypadek TVN24, nawet płacone przez stażystę!). Jeśli więc nie pochodzi się z rodziny, która jest w stanie nas utrzymać, od razu na wstępie mamy pod górkę. To sprawia, że w mediach i w kulturze (bo te branże kochają bezpłatne staże, ja 2 lata na nie straciłam) najłatwiej przebiją się osoby z zamożniejszych (lub bardzo wyrozumiałych w moim przypadku) rodzin.
Nie ma więc dobrych płac, świadczeń socjalnych, szacunku do pracownika, ale są za to astronomiczne zyski. Chciałabym, by krwiożerczy kapitaliści polecieli z nimi w kosmos i nigdy już nie wrócili. Wierz mi, teraz jak epidemia trwa w najlepsze, wcale nie szkoda mi akurat tych przedsiębiorców, którzy tak traktują swoich pracowników. Szkoda mi tylko tych wszystkich u nich zatrudnionych. Jesteśmy przecież systemem naczyń połączonych. Rym niezamierzony!
Jeden z moich byłych pracodawców (agencja digitalowa) wyciskał z nas na maksa, nie dano mi ani razu urlopu. Odebrałam go dopiero po rozwiązaniu umowy. Pracy było tyle, że koleżanki nawet na pogrzeb dziadka nie puszczono. Co ciekawe, obowiązkowe szkolenie BHP, które powinno zgodnie z prawem trwać kilka długich godzin, zajęło może 5 minut. Przedyktowano nam odpowiedzi do zaznaczenia w teście, byśmy jak najszybciej wrócili do roboty…
Wiesz, że najwięcej nieobecności w pracy w USA spowodowanych jest problemami mentalnymi? Stres, depresja, wypalenie… To kosztuje amerykańską gospodarkę dziesiątki miliardów dolarów. Ale pracodawcy są krótkowzroczni. Przemielą jednego, wyrzucą, a potem zatrudnią nowego. I tak się kręci to błędne koło.
Pracownik nie korzysta z sukcesu firmy!
Oferowanie stabilnej pracy przestało być dla pracodawców misją, a nieprzyjemną koniecznością.
Outsourcing, nakaz zatrudniania się przez agencje pracy, to coś, co polubił m.in. Microsoft, pisała Klein. Po takich działaniach Bob Herbold, emerytowany już COO, powiedział: „Nasze dochody zwiększyły się o 91%, a liczba pracowników spadła faktycznie o 19%”. Po czym dodał, że zaoszczędzone pieniądze: „Przeznaczymy na prace badawczo-rozwojowe, oczywiście z myślą o podniesieniu dochodów”.
Książka została napisana 20 lat temu, więc podawane w niej liczby są oczywiście nieaktualne, ale nadal – oddają proporcje: „I chociaż majątek 100 największych korporacji w latach 1990-1997 powiększył się o 228%, liczba zatrudnionych przez nie wzrosła w owym zakresie gwałtownego rozwoju o niecałe 9%”.
„Nikt nie powinien mieć tyle pieniędzy, co najbogatsi i nikt nie powinien mieć tak mało, jak najbiedniejsi”. ? Obejrzyj. ?
Niemoralne pensje dyrektorów
A najwięcej zarabiają dyrektorzy w wielkich korpo, którzy dostają ogromne premie motywacyjne na wejście i – nierzadko mimo nawalenia – także wielkie odprawy na odejście. Kryzys ekonomiczny z 2008 roku pokazał nam to chyba bardzo dobitnie. Banki padały, szeregowi pracownicy trafiali na bruk, ludzie tracili kupione na kredyt domy, ale rządzący bankami menadżerowie dostawali wielomilionowe odprawy…
PRZECZYTAJ TAKŻE: JAK DZIŚ IŚCIE KRÓLEWSKIE ŻYCIE PROWADZĄ WINNI KRYZYSU Z 2008 ROKU
Czemu oni tyle zarabiają? Podobno, żeby mieli odwagę podejmować niepopularne decyzje, jak ujął to pewien satyryk: „Pracujemy na dyrektorskie premie po to, żebyśmy mogli dostać… wymówienie”. Ale to właśnie te niesamowicie wysokie zarobki skłaniają ich do wysokiego ryzyka, a jak to się potem kończy, pamięta chyba każdy, kto przeżył 2008 rok.
W 1997 dyrektor generalny Eastman Kodak zwolnił 20 100 osób, w zamian otrzymał opcję na zakup akcji o wartości… 60 milionów dolarów. Jednym słowem, „by szef dostał pieniądze, robotnik musi stracić pracę albo przynajmniej część zarobków”.
Zdjęcia z czasów wielkiego kryzysu w USA?
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dlaczego posiadanie dużego majątku jest niemoralne?
A może można jednak inaczej?
To podejście do pracownika, ten dziki kapitalizm, nasycany jest chorym pragnieniem: chcę więcej i więcej. Nie jest to ani dobre dla szeregowych pracowników, ani dla przyrody. To wszystko to także zaprzeczenie buddyjskiej filozofii, którą notabene wielkie korporacje coraz częściej zaprzęgają w postaci mindfulness. Ta medytacja uważności jest niezwykle popularna w Dolinie Krzemowej, ale nie tylko. Dlaczego? Pozwala złagodzić stres i zwiększyć wydajność zatrudnionych. Polecam! Niestety nie poznałam w Polsce firmy, której by na tyle zależało na samopoczuciu swoich pracowników, by chociaż godzinę w tygodniu mogli poświęcić na wyciszenie w odosobnieniu.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dlaczego zakochałam się w 67-letnim mnichu z Perth?
Rzuć okiem na wypowiedź Kamila Fejfera, autora Magazynu Porażka.
Fragmenty rozmowy z Adrianem Zandbergiem na temat tego, co można zmienić, aby pracownicy odczuwali na sobie sukces firm, dla których pracują.
*
To, co tu dotychczas napisałam, mogło zabrzmieć tak, jak bym była zwolenniczką stabilnej pracy, lojalnego przywiązania do jednego pracodawcy. To zależy! Obok fatalnie opłacanych (nie)pracowników pojawili się softwarowi Cyganie, wolni strzelcy, którzy pracują przy wielkich prestiżowych projektach. W zamian za stałe miejsce pracy wybierają niezależność i mobilność. Niektórzy z nich niezwykle cenią balans między pracą a życiem prywatnym. Pracują na przykład zdalnie z Bali albo innego zakątka świata. I to jest spoko, tylko – no właśnie – oni zarabiają dużo, ich na takie podejście do pracy zwyczajnie stać. Druga kwestia, że im więcej wart jest taki specjalista, tym większy ma wpływ na warunki umowy.
Cała reszta musi cierpieć. Mogliśmy walczyć o swoje prawa, jak był rynek pracownika. Teraz jest już za późno. Już mamy kryzys i będzie coraz gorzej.
(Wszystkie cytaty w tekście (o ile nie zaznaczyłam inaczej) pochodzą z „No logo” Naomi Klein).
Obrazek zawdzięczam: People vector created by vectorpocket – www.freepik.com