Postanowiłam odwiedzić kolegę, którego opisałam prawie 7 lat temu na pewnym portalu literackim:
„Przyjeżdżam do domu na święta.
– Kupiłam ci sukienkę. Rozmiar za dużą, bo była połowę przeceniona. Ale nie szkodzi, przyda ci się, gdy będziesz w ciąży – informuje mnie mama. A ja mam nadzieję, że dostanę jeszcze jakiś prezent.
Następnie wigilia u babci. Główne danie: pies zmielony z budą.
Po świętach wyjeżdżam do rodziny Adamsów. W samolocie poznaję faceta. Gdy dostrzega, że będę siedzieć obok niego, uśmiecha się. Szczerze. Za pierwszym razem, gdy na niego patrzę, myślę: całkiem przystojny. Za drugim razem: miałabym z nim ochotę na małe co nieco. Za trzecim: mógłby być ojcem moich dzieci. Lądujemy, żegnamy się, buzi, buzi, lecę na pociąg”.
To był samolot do Zurychu. Wsiadłam do niego ponownie w lipcu 2018, by odkrywać Szwajcarię po raz kolejny – dokładnie po raz trzeci. Co tym razem rzuci mi się w oczy?
1. Szwajcarzy to cholernie sympatyczni ludzie
To Amerykanie mieli zawsze u mnie opinię do porzygania miłych i uśmiechniętych. Podczas pierwszego pobytu w USA ich nadmierny entuzjazm mnie wręcz irytował. Potem zaczęłam za nim tęsknić…
W szwajcarskim Richterswil, gdzie stacjonuję, ludzie są nie tylko sympatyczni, ale także cholernie pomocni i empatyczni. Otóż, gdy odkrywam, że zapomniałam spakować myjkę pod prysznic, następnego dnia rano udaję się po nią do sklepu. Jestem ubrana jak Tamara Drew z „Tamara i mężczyźni” – gdy ujrzeli ją mieszkańcy wioski po raz pierwszy od powrotu – a mimo to stojąc w kolejce z tylko jedną rzeczą do kasy, najpierw zostaję przepuszczona przez jedną panią, a potem kolejną. I to z ich inicjatywy! Bo po co mam stać tak długo z jedną myjką, gdy one mają pełne koszyki? Dla nich to jasne.
Wyobrażasz sobie takie zachowanie w Polsce? Stoję z jedną gumą do żucia w Lidlu, a przede mną kilka osób z pełnymi koszykami, i dokładnie te osoby same oferują mi wbicie się przed nie w kolejkę? „Chyba pani sobie żartuje, ja przecież też stoję w kolejce. To i ty stój, zdziro. To Polska, a nie Szwajcaria. Tu sery nie są dziurawe. Ani kolejki – w żadną przerwę się nie wciśniesz. Zjeżdżaj stąd” 😉
Potem nad jeziorem, gdy siedzę topless, podchodzi do mnie kobieta. Ja w głowie mam już jej pytanie: „Ej, mogłabyś się ubrać?”, a ona tymczasem oznajmia, że mam czerwone, spieczone plecy, że nierówno rozsmarowałam filtr do opalania i jutro będzie mnie boleć. To fakt, nigdy nie byłam mistrzynią w nakładaniu kremu na własne plecy, ale też nigdy nie byłam świadkiem takiej bezinteresownej troski obcej osoby. Wow. A potem podchodzi jeszcze pan i pyta, widząc, że mam filtr w ręku, czy może go rozsmarować… Z tej uprzejmości już jednak nie korzystam.
Ludzie mijani na ulicy, jak to w górach, mówią mi „dzień dobry”, a jeden pan macha nawet do mnie z balkonu…
Gdy głodnieję, idę do sklepu. Bułki, które wrzucam na taśmę, zwracają uwagę ekspedientki. „Trzeba je piec w piekarniku przez kilka minut” – oznajmia. A ja: „O nie, myślałam, że to już gotowe do zjedzenia bułki”. Sympatyczna pani opuszcza swoje stanowisko i idzie ze mną do działu z pieczywem i doradza mi, co wziąć. Potem, gdy kasuje moje produkty, oznajmia, że używa tego samego mleka migdałowego, bo jest weganką, a to mleko jest pyszne i świetnie smakuje z płatkami śniadaniowymi. Dziękuję i wychodzę ze sklepu. Dopiero wtedy do mnie trafia, że ja też tak zagadywałam gości restauracji, w której pracowałam. I przyznam, że bardzo podoba mi się „być po drugiej stronie” takiego miłego small talku.
JEŚLI PODOBA CI SIĘ WPIS, PODZIEL SIĘ NIM ZE ZNAJOMYMI, DZIĘKI TEMU JAKIEMUŚ SZWAJCAROWI ZROBI SIĘ MIŁO (NO, OK – MNIE)
2. W Szwajcarii nie kradną? Mit!
Gdy byłam po raz pierwszy w Szwajcarii jako dziecko, zachwyciła mnie czystość, jaka panuje w tym kraju. Tym razem widzę już papierki w rowach i na ulicach czy przygaszone na kamieniach papierosy, ale w niewielkich ilościach. W porównaniu do Polski nadal klasa, chociaż… u nas naprawdę w miastach jest już czysto, z wyjątkiem weekendowych poranków nad Wisłą…
Te 16 lat temu zostawialiśmy otwarte mieszkanie i samochód, tak jak robili to szwajcarscy sąsiedzi mojej ciotki, u której nocowaliśmy. Hulajnogi, deskorolki czy rowery leżały luzem pod blokiem. Tym razem dostrzegam, że rowery w Zurychu są zabezpieczane przed kradzieżą.
Ja sama, gdy korzystam z dworcowej toalety w Zurychu, orientuję się po wyjściu, że ktoś podpierniczył moje… mokre chusteczki. Szukam ich na parapecie, gdzie je położyłam, pytam dziadka klozetowego i nic. Wyparowały z toalety, gdy myłam ręce. Gdy się po nie wracam po dosłownie minucie, już ich nie ma. Zachodzę w głowę, jak można komuś zabrać chusteczki w „sraczu publicznym”, że zacytuję mojego ukochanego James Joyce’a… Najwyraźniej można. Za ich substytut zapłacę kilkukrotnie więcej niż w Polsce, oczywiście.
3. W Szwajcarii luksus kosztuje mniej niż w Polsce
Gdy mówię znajomym, że jadę do Szwajcarii, powtarzają jak mantra: „Ale tam jest drogo”. Doskonale o tym wiem. Byle burger w Burdel Kingu opróżnia moje konto o te samą kwotę, co obiad w knajpce w Wawie. Mała siatka zakupów spożywczych kosztuje mnie 32,60 franków, czyli 121,41 złotych. Znajdują się w niej chleb, rukola, nachos, masło, awokado, mleko migdałowe, ravioli, pomadka, płyn do mycia szyb, gąbki do zmywania naczyń. Dużo to czy mało?
Gąbki kosztują 13,16 zł, podczas gdy te same w Polsce ledwie 2,09 zł. Najwyraźniej wszystkie produkty są droższe niż w Polsce, z wyjątkiem… wody Evian, za którą zapłaciłam 2,97 zł, podczas gdy w Polsce kosztuje 5.29 zł. Podobnie z mlekiem migdałowym, za które płacę tutaj 10,99 zł. W Polsce dałabym za nie 13,49 zł. (Porównałam ceny ze sklepu Spar w Richterswil z frisco.pl – wiadomo, że ceny w necie są niższe, ale jednak…).
Można by więc uznać, że produkty z wyższej półki jak droga francuska woda z alpejskich lodowców czy burżujskie (jak dla niektórych) wegańskie mleko okazują się w Szwajcarii dość tanie w porównaniu do Polski, biorąc pod uwagę, jak kształtują się inne ceny tutejszych produktów, a także zarobki…
Co do luksusu… 16 lat temu mój brat zachwycał się sportowymi furami na pozbawionych dziur ulicach Zurychu. W Richterswil na co dzień widzę mniej więcej tyle Porsche, co w mojej rodzinnej wiosce pod Warszawą… Polska szybko dogoniła Zachód, przynajmniej w kwestii szpanowania autami.
Skoro już jesteśmy przy pieniądzach… To może pochwalę się moim pierwszym podcastem o tym, ile kosztuje ślub 🙂
4. Szwajcaria to jedna wielka wieś
Jeździmy z kolegą po okolicznych miejscowościach, by popływać w licznych tu jeziorach. Po drodze, nomen omen na górskich drogach, podziwiam wszechobecną zieleń i równo przystrzyżoną trawę przez „naturalne kosiarki” takie jak krowy i owce. Na dachach zwykle maksymalnie 4-piętrowych bloków mieszkalnych znajdują się ogrody, a za ogrodzenia domów robią żywopłoty. Rany, jak tu zielono! Zdecydowanie wolę okoliczne wsie i miasteczka niż większy Zurych. Jeśli jechać do Szwajcarii, to tylko na wieś, by cieszyć się przyrodą i NIESAMOWICIE czystym powietrzem, a także, by… zajrzeć w oczy owcy, której podłużne źrenice wyglądają jak u gada… tylko że są poziome.
PS Podczas pobytu nad jednym z jezior poznaję uroczego Meksykanina, z którym dzielimy się różnicami kulturowymi. Opowiada mi m.in. o Michelada, czyli meksykańskim przepisie na piwo… z sokiem pomidorowym, maggi, ostrym sosem, limonką, chilli i solą… mniam? Yyy… nie sądzę 😉
5. Lodówka w mieszkaniu mężczyzny
Normalni faceci w Szwajcarii zaglądają w sieci na pornhub.com i oglądają bawarskie porno z aktorami w skórzanych szortach i skarpetach 😉 , ale nie on. Ulubiona strona www mojego kolegi to windy.com… Zostawia mnie samą na weekend, bo jedzie do Francji w pogoni za Mistralem – takim wiatrem, na który czekają wszyscy wind i kitesurferzy. Czekał na niego od maja, no to jedzie, a ja zostaję, bo nie piszę się na dziki kemping bez bieżącej wody i toalety podczas moich babskich dni. Dostaje mi się od tchórzy, ale nie zamierzam nikomu udowadniać, że potrafię wyjść ze swojej strefy komfortu. Bo potrafię, a co!
Zabiera ze sobą nie tylko kite’a, ale także rower. Po co? Żeby jechać nim w ustronne miejsce w oczywistych celach. Tak, dlatego z nim nie pojechałam! Nie będę jeździć po rezerwacie przyrody w poszukiwaniu miejsca, gdzie zmienię podpaskę.
Trzeba Ci (albo i nie 😉 ) wiedzieć, że gdy razem z kolegą dogadywaliśmy mój przyjazd, ustaliliśmy, że będę robić zakupy i gotować. Nic takiego się nie wydarzyło, gdy jeszcze razem spędzaliśmy czas, zanim wyjechał. On sam gotował – jego jajecznica na bekonie jest pyszna i wygląda tak fotogenicznie, że można ją wrzucić na Instagrama, haha 😉
A ja, gdy on gotuje, przyglądam się, objadając w tym czasie chipsami i suszonymi jabłkami. W tych pierwszych odkrywam pleśń, w drugich… robaki, i to już po zjedzeniu prawie całego opakowania… Patrzę na datę: no tak, minął termin. Gdy zostaję w końcu sama, zakradam się do lodówki, gdzie odkrywam bogaty zasób mięsa i serów. Wiele z nich dawno po terminie… I tak nie jest źle – inny mój znajomy miał w swojej lodówce jedynie alkohol.
W miejscowych knajpkach nie da się niestety zjeść. Są zamknięte zwykle od połowy lipca do połowy sierpnia. Szwajcarzy wyjechali na urlop.
JEŚLI PODOBA CI SIĘ WPIS, PODZIEL SIĘ NIM ZE ZNAJOMYMI
6. Bez niego wszystko się psuje
No więc zostaję sama. W tym czasie psuje się parę rzeczy, o których piszę mu w liście, który zostawię po opuszczeniu mieszkania:
„Krys!
Jest takie powiedzenie: jak kobieta ma okres, to wszystko w domu się psuje… OK, takie powiedzenie nie istnieje, ale jakimś dziwnym trafem wysiadły 2 rzeczy już pierwszego dnia po Twoim wyjeździe. Twój sprzęt najwyraźniej za mną nie przepada.
Włączyłam Netflixa… głośniki… sprawdziłam głośność, a mimo to nie było dźwięku.
Poszłam do łazienki, próbowałam spuścić wodę w toalecie… nie ma wody… nie ma wody na pustyni… w rezerwuarze. Z przyczyn oczywistych nie próbowałam tego naprawić, bo jeszcze zalałabym Ci mieszkanie. Dlatego posiłkowałam się wodą, którą garnkiem wlewałam do rezerwuaru.
Nie mogę wziąć odpowiedzialności za te usterki na siebie, ponieważ nie zrobiłam nic, żeby się do nich przyczynić. Oczywiście gdybym była Tobą, sama sobie bym nie wierzyła. To oczywiste. Mogę Ci jednak przysiąść na życie mojej matki, siostry i psa, że te 2 rzeczy wysiadły ot tak, po prostu. A ja miałam pecha to odkryć i teraz będzie na mnie. Daj proszę znać, jak do tego zajrzysz, to zaciągnę kredyt.
Dziękuję, że mnie zaprosiłeś i ugościłeś,
A”
Spłuczka następnego dnia zaskakuje i działa. Ufff. To tylko został jeden problem: głośniki. Czyżby? Gdy myję umywalkę, wciskam niechcący do końca korek. Nie umiem go podważyć paznokciami, próbuję potem igłą, ale tę – wyjmując z opakowania – wbijam sobie w palec. Dopiero potem pod umywalką odkrywam wajchę. Ufff. Wszystko wraca do normy. Nie jestem psujem, nie przynoszę pecha, myślę sobie. Do czasu…
Następnego dnia rano wybieram się na przejażdżkę rowerem. Google Maps szwankuje… białe jak kartka, nie mogę więc się specjalnie oddalać, bo nie będę wiedziała, gdzie jestem i nie wrócę do domu. Gdy po dłuższym zjeździe z górki zatrzymuję się na czerwonym świetle na skrzyżowaniu, tuż za kilkoma samochodami, słyszę wybuch. Rany, ktoś strzela do ludzi. Niestety odkrywam, że to dętka w moim rowerze wybuchła, a opona pękła. Ludzie mają mnie za rowerową terrorystkę, żartuję na osłodę, bo teraz muszę się z tym rowerem bez opony wspiąć pod górę… Google Maps się popsuło, by mnie ostrzec: „Nie jedź daleko, bo coś się wydarzy”? Hmmm…
Po powrocie do domu siedzę z laptopem na tarasie, z którego roztacza się taki widok na Jezioro Zuryskie:
Na chwilę idę do łazienki, gdy wracam, już pada. Laptop ledwo skroplony, zabieram go szybko do środka. Za chwilę cały taras jest mokry… W myślach dziękuję mojemu organizmowi, że to była naprawdę krótka wizyta w toalecie, bo i byłoby po moim lapku. A bez niego nie powstałby ten tekst, a Ty nie zmarnowałbyś/ałabyś kilku cennych minut swojego życia 🙂